Zapowiedź patronacka - Carter


                             Opis:

Scarlet Johnson jest młodą, dwudziestosześcioletnią kobietą, która na co dzień pracuje jako sekretarka w kancelarii prawnej. Dodatkowo dorabia sobie, pomagając w codziennych obowiązkach mężczyźnie w średnim wieku, Jeremiemu Harrisonowi.

Przybywając do domu swojego pracodawcy z zakupami, Scarlet staje się świadkiem egzekucji. Zanim zdoła uciec, zostaje uprowadzona. 

Jej porywaczem okazuje się Carter Cambrini, mężczyzna stojący na czele mafii. O dziwo, nie traktuje dziewczyny jak zakładniczki. Wręcz przeciwnie – przedstawia ją jako swoją narzeczoną. Scarlet nic z tego nie rozumie. Ten facet jest dla niej ogromną zagadką. 

Wkrótce jeden z wrogów Cartera dowiaduje się, że w życiu Cambriniego pojawiła się kobieta, która najwyraźniej coś dla niego znaczy. Postanawia to wykorzystać. 



Rozdział 1

Scarlet


 

Obudziłam się z okropnym bólem głowy. Jęknęłam i przewróciłam się w łóżku na drugi bok. Światło słoneczne wpadające przez okna do mojej sypialni było zdecydowanie zbyt jasne, a ja nie miałam siły ani ochoty, żeby wyjść spod kołdry i zasunąć żaluzje. 

Wydarzenia wczorajszej nocy wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Melanie, moja najlepsza przyjaciółka, wychodziła za tydzień za mąż i stwierdziła, że musimy zaszaleć, zanim na zawsze zamieni się w kurę domową. Nie sądziłam jednak, że przez ,,zaszalejmy’’ rozumie zaliczenie prawdopodobnie każdego pubu w promieniu dziesięciu kilometrów, organizując przy tym zawody w piciu na czas. Gdybyśmy na ,,babski wieczór’’ umówiły się tylko we dwie, wtedy jakoś bym ją przyhamowała, ale że Melanie zaprosiła jeszcze trzy koleżanki z pracy, nie miałam szans. Zostałam przegłosowana i zmuszona do wzięcia udziału w ich idiotycznych zawodach. Takim oto sposobem wróciłam do domu o czwartej nad ranem, chociaż nie wiem do końca, jak udało mi się trafić kluczem do zamka i jeszcze przebrać się w piżamę, a teraz ponosiłam tragiczne konsekwencje zeszłego wieczoru. 

Po części zazdrościłam przyjaciółce. Od zawsze marzyłam o domu z ogrodem na przedmieściach, gromadce dzieci i kochającym mężu. Wiem, jak ktoś mnie posłucha, to stwierdzi, że jestem nudna i beznadziejna, ale sama nigdy nie miałam prawdziwej rodziny. Moja mama zmarła, kiedy miałam trzy lata, więc pamiętam ją tylko ze zdjęć. Ojciec załamał się po jej śmierci. Zaczął coraz więcej pić i traktować mnie jak zero. Któregoś wieczoru, gdy miałam dziesięć lat, powiedział, że mnie nienawidzi, bo tak bardzo przypominam mu mamę. Niedługo potem ktoś życzliwy zawiadomił opiekę społeczną, a ta odebrała ojcu prawa rodzicielskie. Nie żeby ten protestował. Od tego czasu tułałam się od jednej rodziny zastępczej do drugiej, nigdzie nie zagrzewając miejsca na dłużej. 

Melanie i ja poznałyśmy się, gdy zaczęłam studia na uniwersytecie stanowym w Phoenix. Kiedy uświadomiłam sobie, że mamy dzielić pokój w akademiku, przeraziłam się. Dziewczyna była moim kompletnym przeciwieństwem: wiecznie roześmiana gaduła, która nie miała żadnych problemów z nawiązywaniem znajomości. Jednak jakimś cudem okazało się, że nadajemy na tych samych falach i od tamtej pory, czyli od siedmiu lat, jesteśmy praktycznie nierozłączne. 

Po skończeniu studiów wynajęłyśmy razem mieszkanie, ale ostatecznie zostałam w nim sama, bo Mel rok temu wyprowadziła się do swojego chłopaka, Aarona. 

Z zamyślenia wyrwał mnie dzwonek telefonu. Sięgnęłam na stolik nocny i odebrałam, nie patrząc, kto to. 

– I jak tam, żyjesz? – usłyszałam po drugiej stronie głos przyjaciółki. 

– Ledwie – mruknęłam. – Nie wierzę, że dałam ci się namówić na coś tak głupiego. 

– Oj, nie przesadzaj, szara myszko. – Mel wołała tak na mnie, gdy chciała mnie wkurzyć. I jak do tej pory za każdym razem się jej to udawało. – Gdybym cię nie namówiła, nigdy byś nie wyluzowała. Masz dwadzieścia sześć lat i żyjesz jak mniszka. Powiedz mi, kiedy ostatni raz byłaś na randce?

Skubana doskonale wiedziała, że bardzo dawno temu. Moje życie uczuciowe było doprawdy imponujące – jak do tej pory spotykałam się z dwoma facetami i z żadnym nie doszło do więcej niż kilku spotkań. 

– Dobra, już daruj sobie – wymamrotałam w odpowiedzi. – Czemu dzwonisz do mnie z samego rana?

– Chciałam, żebyś poszła ze mną popołudniu do galerii na zakupy – wyjaśniła. – Muszę sobie kupić co nieco na miesiąc miodowy, wiesz, co mam na myśli. 

Victoria’s Secret, pomyślałam od razu. 

– W porządku, ale nie dam rady przed szesnastą – zastrzegłam. – Muszę zrobić zakupy i podjechać do pana Harrisona. Obiecałam, że ugotuję mu dobry obiad. 

– Scarlet, jest sobota! – jęknęła przyjaciółka. – Nawet weekendy mu poświęcasz?

– Nie robię tego za darmo – przypomniałam jej. – Poza tym mam dużo wolnego czasu do zagospodarowania. Lepsze to, niż siedzieć w domu i gapić się tępo w ścianę całymi dniami. 

– Ty naprawdę musisz sobie znaleźć faceta – prychnęła Melanie do słuchawki. – Przypominam ci, że masz dwadzieścia sześć, a nie pięćdziesiąt sześć lat. 

– Hahaha, bardzo zabawne – stwierdziłam. – To co, szesnasta pod galerią?

– Jasne, to do zobaczenia – odpowiedziała Melanie wesoło, po czym się rozłączyła. 

Na co dzień pracowałam jako sekretarka w kancelarii prawnej, a dodatkowo dorabiałam sobie jako ktoś w rodzaju gosposi u Jeremy’ego Harrisona, sześćdziesięciopięcioletniego wdowca. Chodziłam do niego trzy razy w tygodniu, sprzątałam w domu i od czasu do czasu gotowałam obiady na kilka dni. 

Pan Harrison był dość skrytym człowiekiem. Dowiedziałam się o nim tylko tyle, że jego żona zmarła pięć lat temu na zawał, a dzieci nigdy nie mieli. Z początku mężczyzna traktował mnie z dużym dystansem i śledził każdy mój ruch, tak jakby bał się, że zaraz mu coś ukradnę albo ugodzę nożem prosto w serce. Dopiero gdy przekonał się na własne oczy, że przybywam w pokojowych zamiarach, zaczął ze mną rozmawiać i nawet żartować. Interesowało go moje życie, co robię w wolnym czasie, jakich mam przyjaciół i tak dalej, chociaż gdy tylko próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej o nim samym, od razu ucinał temat. Jakby się bał, że odkryję coś strasznego. 

Pamiętam, że jednego wieczoru, jakoś miesiąc temu, szykowałam się do wyjścia, a on przyszedł wtedy do kuchni z kieliszkiem whisky w dłoni, a następnie ni z tego, ni z owego oznajmił: „Czasami człowiek nie zdaje sobie sprawy, jaki wpływ ma teraźniejszość na przyszłość”. Po tych słowach popatrzył na mnie niewidzącym wzrokiem i wrócił bez słowa do swojego gabinetu. Kiedy następnego dnia chciałam dowiedzieć się, co miał na myśli, udawał, że nie ma pojęcia, o co mi chodzi. 

Wiedziałam, że pan Harrison skrywa jakąś niedającą mu spokoju tajemnicę. Już niedługo miałam się przekonać, jak straszny był to sekret. 



***



Kiedy dojechałam do domu pana Harrisona z torbami zakupów, otworzyłam sobie drzwi kluczem. Mężczyzna dał mi osobny komplet, żebym nie musiała za każdym razem pukać i czekać, aż mi otworzy. 

O dziwo, gdy tylko weszłam do środka, wiedziałam, że coś jest nie tak. 

W domu było zdecydowanie za cicho. Mimo że pan Harrison był starym, samotnym mężczyzną, nigdy nie panowała tutaj cisza. Zawsze albo grało radio, albo telewizor w dużym pokoju. 

Postawiłam zakupy na blacie w kuchni i ruszyłam schodami na górę. Pomyślałam, że może mężczyzna jest w gabinecie albo, nie daj Boże, stało mu się coś złego. 

Dopiero na górze uświadomiłam sobie, że poza naszą dwójką w domu jest ktoś jeszcze. Z gabinetu, który znajdował się zaraz na początku korytarza, dobiegały mnie przytłumione głosy. Drzwi były lekko uchylone i już chciałam zapukać, żeby dać znać panu Harrisonowi, że jestem, gdy zobaczyłam przez szparę coś, co sprawiło, że cała skamieniałam, a serce zaczęło mi bić trzy razy szybciej. 

Starszy pan siedział na krześle za biurkiem, a przed nim stał elegancki, dobrze zbudowany, wysoki mężczyzna z wycelowaną w niego bronią. Poza nim w pomieszczeniu było jeszcze dwóch innych obcych. Nie widziałam ich twarzy, wszyscy byli odwróceni do mnie plecami, ale i bez tego wiedziałam, że nie są to ludzie, na których ma się ochotę natknąć na pustej ulicy po zmroku. 

Chwilę potem ten w garniturze powiedział do pana Harrisona coś w obcym języku, a następnie rozległ się strzał. Podskoczyłam w miejscu i zakryłam usta dłońmi, żeby nie krzyknąć w niebogłosy. W tym samym momencie mężczyzna z pistoletem obrócił się w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały. 

Kiedy po jakichś dwóch sekundach otrząsnęłam się z odrętwienia, odwróciłam się na pięcie i zbiegłam po schodach, by uciec stamtąd jak najszybciej.

Usłyszałam za sobą stłumione przekleństwo i coś, co brzmiało jak rozkaz wydany w obcym języku. Po chwili zorientowałam się, że to mógł być włoski. 

Ale w tym momencie nie miało to żadnego znaczenia, bo nim udało mi się dobiec do drzwi frontowych, poczułam, że jedna dłoń łapie mnie od tyłu w pasie, a druga zatyka mi usta, uniemożliwiając krzyk czy wzięcie głębszego wdechu. 

Zaraz potem zapadła ciemność, a ja osunęłam się w nicość. 



***


Kiedy się ocknęłam, nie wiedziałam, gdzie jestem. Zdenerwowana rozejrzałam się wokół i okazało się, że leżę na dużym łóżku zaścielonym białą pościelą. Pokój, w którym się znajdowałam, nie był duży. Ustawiono w nim tylko to łóżko i jedną szafkę nocną, a przez małe okienko po prawej stronie przekradały się promienie słoneczne.

Wydarzenia sprzed mojej utraty przytomności wróciły do mnie ze zdwojoną siłą: pan Harrison, tajemniczy mężczyźni i strzał. 

Przerażona zerwałam się z łóżka gotowa do ucieczki, gdy w tym samym momencie drzwi się otworzyły i stanął w nich obcy z gabinetu. Miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, brązowe, krótko przystrzyżone włosy, niebieskie oczy i trzydniowy zarost na szczęce. 

Wiedziałam, że nie mam z nim żadnych szans. Mimo że był ubrany w garnitur, widziałam, jak pod materiałem marynarki odznaczają się mięśnie jego ramion. Dopadłby mnie i zabił, zanim zdążyłabym zrobić choćby krok. 

– Gdzie ja jestem? – zapytałam go zachrypniętym głosem. – Dlaczego mnie porwałeś?

– Odpowiadając na twoje pierwsze pytanie, jesteśmy w samolocie – odezwał się. Mówił spokojnym tonem, a w kącikach jego ust czaił się uśmiech. Nie wiem, czy bawiłam go ja, czy cała ta sytuacja. – A co do drugiej kwestii, nic z tego nie miałoby miejsca, gdybyś nie wściubiała nosa tam, gdzie nie powinnaś. Sama jesteś sobie winna.

– Sama jestem winna?! – odparłam, a mój głos podskoczył o oktawę. – Zajmowałam się domem pana Harrisona od roku i bardzo dobrze znałam tego starszego pana. Nie potrafię zrozumieć, jak mogłeś zabić go z zimną krwią.

Gdy tylko skończyłam to mówić, już wiedziałam, że powinnam trzymać język za zębami. Uśmiech, który jeszcze przed chwilą pojawiał się na ustach mężczyzny, zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Jego twarz przybrała wygląd maski, a on zacisnął szczęki. 

– Jak widać wcale nie znałaś swojego drogiego pana Harrisona – prychnął. – Zresztą to nie twój interes. Na twoim miejscu zacząłbym się bać o swój los. Dla niego już i tak jest za późno. 

– Co ze mną teraz będzie? – spytałam, nagle coraz bardziej świadoma sytuacji, w której się znajdowałam. Z tego, co wiedziałam, mój porywacz mógł zabić mnie w każdej chwili. Poza tym Melanie na pewno odchodziła od zmysłów; w końcu umówiłam się z nią na zakupy do galerii handlowej. 

– Na razie zabieram cię do mojego domu – wyjaśnił, znów uśmiechając się do mnie krzywo. – I nie miej nadziei, nikt cię tam nie znajdzie. A co dalej, to zależy. 

– Od czego? – dociekałam, gdy ten odwrócił się na pięcie, gotowy ponownie mnie zostawić.

– Od tego, czy będziesz grzeczna – odparł tajemniczo, a ja z przerażenia dostałam ciarek na plecach. – A teraz chodź ze mną, musisz umierać z głodu. 

Po tych słowach wyszedł z pomieszczenia, a ja posłusznie poszłam za nim. Zaprowadził mnie do głównej części samolotu. Przy samej toalecie, po dwóch stronach przejścia siedziało dwóch mężczyzn, których wcześniej widziałam w domu pana Harrisona. Popatrzyli na mnie przelotnie, po czym odwrócili głowy i wrócili do wyglądania przez okna. 

Mój porywacz poprowadził mnie na sam przód samolotu, gdzie znajdowały się cztery fotele zwrócone do siebie przodem, a pomiędzy nimi stał stolik na kółkach zastawiony jedzeniem i napojami. 

– Częstuj się – powiedział. Wzięłam do ręki talerz i sztućce, po czym nałożyłam sobie ziemniaki, sałatkę i stek. Do szklanki nalałam soku jabłkowego i usiadłam na fotelu. – Jak masz na imię? – spytał mnie nagle. Sam również nałożył sobie jedzenie i zajął miejsce naprzeciwko mnie. 

– Scarlet – odpowiedziałam zaskoczona, że zadaje mi takie pytanie. Jakbyśmy byli dwojgiem dopiero poznających się ludzi. – A ty?

– Carter – oznajmił. 

Kiedy nic nie dodał, uznałam, że to koniec naszej rozmowy. Dokończyłam jeść w milczeniu, a następnie spojrzałam za okno. 

– Dokąd my tak właściwie lecimy? – zapytałam, coraz mocniej uświadamiając sobie, że jestem zdana na jego łaskę i niełaskę. 

– Na Sycylię – powiedział, zerkając na mnie z krzywym uśmiechem na ustach. – Tak jak wcześniej powiedziałem: nie masz co liczyć na ratunek. Jesteś skazana na mnie. 



***


Kiedy jakiś czas później wylądowaliśmy, wszyscy wysiedliśmy z samolotu, po czym Carter złapał mnie pod ramię i poprowadził do czekającej na nas czarnej limuzyny. O drzwi kierowcy stał oparty wysoki mężczyzna w garniturze. 

Gdy tylko nas zobaczył, bez słowa otworzył tylne drzwi samochodu, a mój porywacz praktycznie wepchnął mnie do środka i zajął miejsce obok. Wiedziałam, że to bezcelowe, ale odsunęłam się w przeciwległy róg na tyle, na ile było to możliwe. Widząc to, Carter zaśmiał się krótko, spojrzał na mnie rozbawiony i powiedział:

– I tak mi nie uciekniesz, tłumaczyłem ci to już. 

– Im dalej od ciebie, tym lepiej – burknęłam. Zanim zdążyłam mrugnąć okiem, Carter doskoczył do mnie i złapał mocno za ramię. Syknęłam z bólu przez zęby i poczułam, że łzy zbierają się w kącikach oczu. 

– Nie pozwalaj sobie – warknął, z twarzą bardzo blisko mojej. – Może i cię jeszcze nie zabiłem, ale to nie znaczy, że w ogóle tego nie zrobię.

Po krótkiej chwili puścił mnie, a ja skuliłam się na siedzeniu w kłębek, opierając głowę o szybę samochodu. Tym razem pozwoliłam pociec łzom. Dopiero teraz docierało do mnie, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłam. 

Nie wiedziałam, ile czasu minęło, ale wreszcie wjechaliśmy na posesję. Carter wysiadł z samochodu bez słowa, a jego kierowca otworzył drzwi przede mną. Jak tylko się wyprostowałam, mój porywacz po raz kolejny złapał mnie za przedramię i pociągnął w stronę domu. 

Chociaż „dom” to w tym wypadku mało trafne określenie, bardziej pasowałoby do niego miano „rezydencji”. Budynek był trzypiętrowy, w kolorze kawy z mlekiem, a w każdym z miliarda okien zamontowano białe okiennice. Jak dla mnie to ta willa mogłaby pomieścić kilkanaście rodzin. 

Podjazd posiadłości wysypany był jasnym żwirem, a na samym środku znajdował się owalny plac z trawnikiem i niewielką fontanną. Przy ogrodzeniu terenu rosły pnącza róż, ślicznie dopełniając piękna całego miejsca. Gdyby nie sytuacja, w której się znalazłam, pomyślałabym, że trafiłam do nieba. 

Wróciłam na ziemię, gdy drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich mężczyzna w garniturze, na oko koło pięćdziesiątki. 

– Dzień dobry, panie Cambrini – powiedział, kłaniając się lekko. Zauważyłam, że zerknął na mnie z ciekawością, ale nijak nie skomentował mojej obecności.

– Witaj, Stefano – odpowiedział mu Carter. – Przekaż Agnese, żeby przygotowała kolację na dziewiętnastą. 

– Oczywiście, proszę pana. – Stefano ponownie ukłonił się lekko, po czym oddalił się, jak mniemam, do kuchni. Tymczasem Carter pociągnął mnie za sobą w kierunku spiralnych schodów prowadzących na piętro. 

Korytarz był jasny i szeroki, jak się tego spodziewałam. Podłogi były wyłożone drewnem, a ściany pomalowano na biało. Wszystkie z dziesięciu par drzwi miały kolor wiśni. 

Mężczyzna zatrzymał się raptownie przed jednymi z nich, a ja nie zdążyłam zareagować i wpadłam na jego plecy, jednak on chyba nawet tego nie poczuł. 

– To będzie twój pokój, przynajmniej na razie – powiedział Carter, wprowadzając mnie do środka. 

Rozejrzałam się po wnętrzu. Sypialnia była całkiem spora. Naprzeciwko drzwi, obok okna znajdowało się duże łóżko z pościelą w kolorze kości słoniowej. Po obu stronach zajmowały miejsce małe szafki nocne z lampkami. Ponadto w nogach łóżka ustawiono dużą, starą, drewnianą skrzynię. Na lewo od wejścia stała wysoka komoda, a na niej duży telewizor. Po naszej prawej znajdowały się kolejne drzwi, podejrzewałam, że do łazienki. 

– Masz godzinę, żeby się odświeżyć – zakomunikował mężczyzna, cały czas przyglądając mi się uważnie. – W szafce w łazience znajdziesz czyste ręczniki i kosmetyki, a w komodzie coś do ubrania. 

Zanim zdążyłam go o cokolwiek zapytać, odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. 

Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, postanowiłam posłuchać Cartera i umyć się. Przeszłam do łazienki, w której znajdował się zarówno prysznic, jak i wanna, po czym wyjęłam z szafki czysty ręcznik, szampon i żel pod prysznic. Na półeczce nad umywalką znalazłam nawet nową szczoteczkę do zębów i pastę. 

Nie byłam w nastroju na długą kąpiel, dlatego rozebrałam się i weszłam do kabiny. Cała byłam w nerwach. Nie wiedziałam, czego się spodziewać ani co mnie czeka ze strony Cartera. 

Jednego byłam pewna – nie uda mi się stąd uciec. Znajdowałam się kilka tysięcy kilometrów od domu, w obcym kraju, nie znałam języka, a co więcej – nie miałam przy sobie żadnych dokumentów czy pieniędzy. 

Kiedy moja skóra zrobiła się czerwona od gorąca, zakręciłam wodę, wyszłam spod prysznica i owinęłam się ręcznikiem. Wróciwszy do sypialni, podeszłam do komody w poszukiwaniu ubrań. Tak jak powiedział Carter, w szufladach znalazłam damskie ubrania. Były tam jeansy, szorty, swetry, T-shirty, spódnice… długo by wymieniać. W szufladzie na samym dole znalazłam nawet komplety bielizny i rajstopy. Na samą myśl o zakładaniu bielizny innej kobiety ogarniało mnie obrzydzenie, jednak po chwili zauważyłam, że wszystkie komplety mają metki. Wciąż niepewna wyjęłam jeden zestaw, krótkie, jeansowe szorty i bluzkę bez rękawów i włożyłam go na siebie. Włosy osuszyłam ręcznikiem na tyle, na ile mi się to udało, po czym zebrałam je w niechlujny węzeł. Sięgały mi już prawie do talii, więc niedługo wypadałoby je podciąć, bo plątały się niemiłosiernie. 

Ledwie zdążyłam się wyszykować, a drzwi do pokoju ponownie się otworzyły i stanął w nich Carter. Widać było, że on też skorzystał z prysznica. Zamiast garnituru miał na sobie ciemne jeansy i biały T-shirt z krótkim rękawem opinający jego mięśnie brzucha i ramion jak druga skóra. Końcówki jego włosów były wciąż wilgotne.

Na moment zaniemówiłam. Wyglądał nie gorzej niż ci wszyscy modele, których można zobaczyć na billboardach czy okładach kolorowych magazynów. 

– Napatrzyłaś się już? – zapytał, krzyżując ręce na piersi, przez co jego mięśnie stały się jeszcze bardziej widoczne. – Możemy iść?

Poczułam, że się czerwienię, ale chwilę potem zacisnęłam zęby i zgromiłam go wzrokiem. 

– Masz urojenia – warknęłam. – Tak w ogóle, to mama cię nie nauczyła, że zanim wejdziesz do czyjegoś pokoju, należy zapukać?

– Jak ostatnio sprawdzałem cały ten dom, i wszystko co w nim jest, należało do mnie – powiedział, przemierzając pokój w dwóch krokach, po czym nachylił się nade mną. Jego oczy ciskały pioruny. – To dotyczy również ciebie. Należysz teraz do mnie i lepiej zacznij się z tą myślą oswajać, bo nie masz żadnej alternatywy. 

Poczułam, że dostaję ciarek na plecach. Cały czas zapominałam, z kim mam do czynienia. Następnym razem ugryzę się w język, zanim coś do niego powiem. 


***


Atmosfera podczas kolacji była napięta. Jadłam zupę grzybową, ale w ogóle nie potrafiłam skupić się na jej smaku. Bałam się podnieść wzrok, bo czułam, że mój porywacz cały czas mi się przygląda i doskonale wie, jaki skutek ma jego spojrzenie. 

Po tym, co powiedział mi w moim pokoju, po raz kolejny złapał mnie pod ramię i sprowadził na dół do przestronnej jadalni. 

Tak jak w reszcie domu, tutaj również królowały jasne kolory. Podłoga była wyłożona jasnymi, dużymi kaflami, a ściany miały odcień kości słoniowej. Po środku pomieszczenia ustawiono duży stół, który spokojnie mógłby pomieścić dwadzieścia osób. Teraz Carter siedział u samego szczytu, a ja po jego prawej stronie. To, że byliśmy jednymi jedzącymi coś osobami, wcale nie pomagało. Poza nami wchodziły tutaj tylko gosposia i jakaś młoda dziewczyna, podejrzewam, że jej pomocnica, przynosząc i wynosząc jedzenie. 

– Spójrz na mnie – zażądał po chwili Carter. Z początku miałam ochotę go zignorować, ale doszłam do wniosku, że wystarczy mi jego napadów złości jak na jedno popołudnie. Przełknęłam głośno ślinę, po czym podniosłam głowę, by spotkać się z nim spojrzeniem. O dziwo, w jego oczach nie zobaczyłam złości, tylko coś, czego nie potrafiłam nazwać. – Jutro wieczorem moi znajomi wyprawiają w swojej rezydencji coś w rodzaju przyjęcia. Pójdziesz tam ze mną, dlatego rano pojedziemy do centrum handlowego i poszukamy dla ciebie odpowiedniej sukni. 

– Dlaczego mam z tobą iść? – zapytałam cicho zaskoczona. W przeciągu tych kilku godzin tyle razy mi przypomniał, że jestem zdana na jego łaskę i niełaskę, że jego ostatnie stwierdzenie zbiło mnie z pantałyku. Nigdy nie rozmawiałam z nikim, kto był przetrzymywany wbrew własnej woli, ale nie podejrzewałam, żeby porywacz zabierał swoją ofiarę na przyjęcia do znajomych jako osobę towarzyszącą. Czułam się coraz bardziej skołowana przez to wszystko i kompletnie nie wiedziałam, co myśleć. 

– Bo ja tak chcę – powiedział, po czym wrócił do kolacji, najwyraźniej uważając temat za zamknięty. 

Patrzyłam na niego przez chwilę i sama też zabrałam się z powrotem za jedzenie, bo co by nie mówić, kucharka miała prawdziwy talent. 

– Mam teraz kilka spraw do załatwienia – oznajmił Carter jakiś czas później, wycierając usta serwetką. – Ufam, że potrafisz o siebie zadbać i nic głupiego, jak na przykład ucieczka, nie przyjdzie ci do głowy. Stefano będzie miał na ciebie cały czas oko, więc nawet nie próbuj zrobić kroku za próg. 

Po tych słowach odwrócił się i wyszedł z jadalni, nie czekając na moją odpowiedź, a ja powiodłam za nim wzrokiem. Chwilę potem wstałam i postanowiłam, że posprzątam po sobie ze stołu. Gosposia i jej pomocnica i tak miały tutaj dużo roboty. 

Kiedy tylko weszłam do kuchni, kobieta w ciemnym uniformie i fartuszku przewiązanym w pasie popatrzyła na mnie jak na ducha. Miała ciemne, falowane włosy związane w koński ogon i nie mogła mieć więcej niż czterdzieści kilka lat. 

– Nie musiała pani tego robić – powiedziała, czym prędzej zabierając ode mnie naczynia. – Ja i Clara same dałybyśmy sobie radę. W końcu to nasza praca. 

W tym samym momencie do kuchni weszła wspomniana Clara. Była ubrana tak samo jak kucharka, drobniutka i niższa ode mnie, co przy moim wzroście pięciu stóp i trzech cali było nie lada osiągnięciem. Zauważyłam, że jest podobna, do gosposi, więc może to jej córka albo jakaś krewna?

– To dla mnie żaden problem, naprawdę – odpowiedziałam, uśmiechając się lekko. – Tak poza tym mam na imię Scarlet. 

– Miło nam panią poznać – powiedziała kobieta. – Ja mam na imię Agnese, a to moja córka, Clara. 

Czyli się nie myliłam.

Dziewczyna, słysząc, że o niej rozmawiamy, spojrzała na mnie i uśmiechnęła się przyjaźnie. Miała duże, brązowe oczy i ciemne, długie włosy tak jak jej matka, zebrane w warkocz. 

– Jak długo pracujecie dla Cartera? – zapytałam, wiedząc, że to może być moja jedyna szansa, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o moim porywaczu. Sam raczej niewiele mi powie. 

– Ja i mój mąż, Stefano, pracujemy dla pana Cambriniego od ponad dziesięciu lat, a nasza córka zaczęła mi pomagać dopiero rok temu – wyjaśniła mi Agnese, chociaż w jej oczach widziałam wahanie, jakby zastanawiała się, jak dużo może mi powiedzieć. Nie chciałam jej do siebie zrazić, bo póki co była w tym domu jedyną osobą, do której mogłam otworzyć usta, nie bojąc się tym samym o swoje życie. 

– Jedzenie było przepyszne, naprawdę – postanowiłam zmienić temat. 

– Dziękuję. – Agnese uśmiechnęła się do mnie nieśmiało. – Cieszę się, że pani smakowało. 

– Niech pani mi mówi po imieniu, proszę – stwierdziłam. – Czuję się niezręcznie. 

– To nie podobałoby się panu Cambriniemu. – Kucharka pokręciła głową nieprzekonana. 

– Jakoś go tutaj nie widzę. – Rozejrzałam się po kuchni, udając, że się za nim rozglądam. 

– No dobrze. – Agnese zaśmiała się, widocznie rozbawiona moim zachowaniem. – To w takim razie ty też mów mi po imieniu. Tutaj wszyscy tak robią. 

Pokiwałam głową, po czym zapytałam:

– Wiem, że to głupie, ale czy któraś z was mogłaby mi pokazać, gdzie tutaj jest salon? W tym domu jest tyle pomieszczeń, że jakbym sama zaczęła szukać, to z pewnością bym zabłądziła. 

– Jasne, nie ma problemu. – Clara po raz pierwszy zabrała głos, śmiejąc się przy tym dźwięcznie. – Sama na początku też czułam się tutaj jak w labiryncie. 

– Zawołam cię, gdy będę potrzebowała twojej pomocy – powiedziała Agnese do córki, a następnie we dwie wyszłyśmy z pomieszczenia. Dzięki tym dwóm kobietom humor od razu mi się poprawił i pomyślałam sobie, że może jednak nie będzie tutaj tak źle. 

 

***


Obudziłam się w środku nocy, bo bardzo chciało mi się pić. Spojrzałam na zegarek na szafce nocnej i okazało się, że dochodziła druga. 

Wstałam z łóżka i włożyłam klapki, mając nadzieję, że po ciemku dam radę trafić do kuchni. Uchyliłam drzwi od pokoju i cicho wyszłam na korytarz, starając się, żeby nikt mnie nie usłyszał. 

Czułam się trochę jak intruz. 

Ruszyłam przed siebie i chwilę potem dotarłam do schodów. Schodząc nimi na dół, uważałam, by się nie potknąć i nie zabić. 

Na szczęście kuchnia znajdowała się zaraz przy nich, więc nie musiałam błądzić. Postanowiłam nawet nie zapalać światła, tylko od razu skierowałam się do lodówki po sok pomarańczowy. 

– Skradasz się jak złodziej – usłyszałam za sobą dobrze mi znajomy, męski głos i podskoczyłam przestraszona. Jak mogłam wcześniej nie zauważyć, że siedzi na stołku barowym przy blacie?

– Nie chciałam nikogo obudzić, zapalając po drodze światła – wyjaśniłam, odwracając się do niego przodem i ściskając w prawej ręce karton soku, jakby był moją ostatnią deską ratunku. 

Przyjrzałam mu się uważniej i zauważyłam, że wciąż ma na sobie białą koszulę i spodnie od garnituru. Dwa górne guziki koszuli były rozpięte, a rękawy podwinął sobie do łokci. Włosy miał w nieładzie, jakby kilkakrotnie przeczesywał je palcami. Pomimo tego wszystkiego wciąż był przystojny. 

Czując, że raczej nie jest w nastroju do rozmowy, szybko wyjęłam z szafki nad zlewem kubek, nalałam sobie do niego napoju i powiedziałam:

– To w takim razie dobranoc. 

– Czekaj! – zawołał za mną, gdy byłam już przy wyjściu. Obejrzałam się przez ramię i spojrzałam na niego zaskoczona. – Usiądź przy mnie na chwilę. 

Zdziwiona i niepewna zarazem, podeszłam powoli do blatu i usiadłam na stołku obok niego. 

– Miałem ciężki wieczór – powiedział, przecierając twarz prawą ręką. – I nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale przyda mi się towarzystwo. 

– A co się stało? – odważyłam się zapytać, chociaż nie byłam do końca pewna, czy chcę usłyszeć odpowiedź na to pytanie. Zauważyłam wcześniej, że zarówno on, jak i ci sami mężczyźni, których widziałam w samolocie, noszą przy sobie broń, więc na pewno nie byli aniołami. 

– Powiedzmy, że musiałem komuś uświadomić, jak kończy się, gdy się ze mną zadziera – wyjaśnił, patrząc mi prosto w oczy, jakby próbując odczytać z nich moją reakcję. Poczułam, że dostaję gęsiej skórki, ale nie spuściłam wzroku. Jeśli chciał mnie przestraszyć, to mu się nie udało. – I dodam, że nie poszło tak gładko, jakbym tego chciał. 

– To po co to robisz? – spytałam, nagle czując przypływ jakiejś dziwnej odwagi. – Po co to wszystko? Po co mnie tutaj trzymasz? 

– I tak nie zrozumiesz – odpowiedział. – To nie twój świat. A co do twojego pobytu tutaj, to już ci mówiłem. Sama sobie jesteś winna. Widziałaś za dużo, a ja nie mogę ryzykować. 

– Czyli co, masz zamiar trzymać mnie tutaj w nieskończoność?! – podniosłam głos, wstając z krzesła. Mimo że Carter wciąż siedział, moje oczy były na wysokości jego brody. – Czy wreszcie się znudzisz i mnie po prostu zabijesz?!

– Nie zapominaj się – syknął, zaciskając szczęki, a jego oczy pociemniały. – Może i nie jestem teraz w formie, ale nie pozwolę, żebyś weszła mi na głowę. Ciesz się, że nie zamknąłem cię w piwnicy, tylko pozwalam mieszkać, jakbyś była u siebie. A to, co będzie dalej, zależy po części również od ciebie. 

– Co masz na myśli? – zapytałam, marszcząc brwi. 

– Lepiej idź już spać – powiedział, zmieniając temat. – Przyjdę do twojego pokoju jutro przed dziewiątą, pojedziemy po suknię. 

– Nie chcę nigdzie z tobą iść – oznajmiłam. – Nie jestem jakąś tanią lalą, którą można pokazywać i chwalić się koleżkom. 

– Ty naprawdę nie wiesz, kiedy trzymać buzię na kłódkę – warknął, po czym, nim zdążyłam się odsunąć, złapał mnie prawą ręką za podbródek, ściskając tak, że aż syknęłam z bólu. – Powiedziałem, że idziesz ze mną, więc idziesz ze mną, koniec dyskusji. Nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba, czy nie. 

Po tych słowach puścił moją twarz, a ja wybiegłam z kuchni, jakby się za mną paliło. Czym prędzej pokonałam schody, weszłam do sypialni i położyłam się do łóżka, chociaż wiedziałam, że i tak nie uda mi się już zasnąć. 

 

***

 

Następnego dnia wstałam po siódmej, żeby na spokojnie wziąć prysznic i przyszykować się do wyjścia z Carterem. Postanowiłam włożyć na siebie błękitną sukienkę do kostek, bez rękawów, dopasowaną w talii, a włosy uczesałam w dobierany warkocz. 

Nie miałam zamiaru siedzieć w pokoju i czekać, aż mężczyzna po mnie przyjdzie. Powoli zaczynałam głodnieć, dlatego zdecydowałam się zejść na dół i przygotować sobie coś na śniadanie. 

Gdy dotarłam do kuchni, Agnese i Clara już się tam kręciły. 

– Dzień dobry – powiedziałam, podchodząc do lodówki. 

– Dzień dobry – odpowiedziały mi obie kobiety. – Siadaj, ja zaraz ci coś przygotuję do jedzenia – dodała starsza.

– Nie ma potrzeby. – Machnęłam ręką. – Jesteś zajęta, a jeszcze dam radę zrobić sobie kanapki. 

– Oj, bez gadania – sprzeciwiła mi się Agnese. – Na co masz ochotę?

– Cokolwiek mi przygotujesz, to zjem – zapewniłam ją, uśmiechając się szeroko. 

– I jak ci minęła pierwsza noc w tym domu? – zagadnęła mnie Clara, stając po drugiej stronie blatu. 

– Nie najlepiej – przyznałam zgodnie z prawdą. Ona i jej mama były tutaj póki co jedynymi osobami, z którymi mogłam swobodnie porozmawiać i nie bać się, że palnę jakąś głupotę. 

– A stało się coś? – spytała dziewczyna, marszcząc brwi. Zauważyłam, że Agnese też odwróciła się od kuchenki i spojrzała na mnie zatroskana. 

– Miałam w nocy nieprzyjemną rozmowę z Carterem – wyjaśniłam. – Potem nie mogłam zasnąć. 

– Nie dziwię się – mruknęła Clara. – Mnie ten facet przeraża. 

– Clara! – ofuknęła ją jej mama, zerkając na nią srogo.

– No co? – zapytała dziewczyna. – Taka jest prawda. Boję się przy nim odezwać, bo Bóg jeden raczy wiedzieć, jak zareaguje, jeśli powiem coś nie tak albo spojrzę na niego krzywo. 

– Ja niestety mam problem z trzymaniem języka za zębami – wymamrotałam. – I potem muszę liczyć się z konsekwencjami. Sam fakt, że tutaj jestem, to jedna, wielka pomyłka. 

– Myślałyśmy, że przyjechałaś z nim tutaj dobrowolnie – powiedziała zdziwiona Clara i w tym momencie Agnese postawiła przede mną talerz z parującą jajecznicą. – Że się skądś znacie czy coś. 

– Taaa, jasne. – Roześmiałam się niewesoło, po czym wzięłam pierwszy kęs jajecznicy. Była pyszna. – Powiedzmy, że widziałam za dużo, a Carter nie wiedział, co ze mną zrobić, i takim oto sposobem znalazłam się tutaj. 

– Przykro mi – odezwała się Agnese. 

Uśmiechnęłam się do niej tylko z wdzięcznością, wracając do jedzenia. 

– To jest przepyszne, naprawdę – powiedziałam, wskazując widelcem na talerz. 

– Cieszę się, że ci smakuje – odpowiedziała kucharka. Widać było, że nie przywykła do tego, że ktoś wychwala jej zdolności kulinarne. 

W tym samym momencie usłyszałam zbliżające się kroki. Spojrzałam w lewo, by zobaczyć, że do kuchni wszedł Carter. 

– Dzień dobry – powiedziały Agnese i Clara równocześnie. Czuć było, że jak tylko mężczyzna się pojawił, atmosfera zgęstniała. 

– Dzień dobry – odpowiedział im, patrząc jednak na mnie. – Czemu jesz tutaj, a nie w jadalni?

– Po prostu. – Wzruszyłam ramieniem. – Tutaj przynajmniej mam towarzystwo. 

Mężczyzna ściągnął usta w wąską kreskę, ale nie skomentował moich słów. 

– Zjem to samo co Scarlet, Agnese – zwrócił się do kucharki, po czym zajął miejsce obok mnie. 

– Oczywiście, proszę pana – odparła kobieta, a chwilę później postawiła przed nim talerz z jajecznicą. 

Kiedy Carter zjadł śniadanie, oznajmił mi, że wychodzimy. 

Na zewnątrz czekał na nas biały range rover. Zdziwiłam się, gdy mężczyzna obszedł samochód i otworzył drzwi od strony kierowcy. 

– Wsiadasz? – Popatrzył na mnie, unosząc brwi. – Czy mam ci wysłać specjalne zaproszenie?

Zapowiada się cudowny dzień, pomyślałam, wsiadając do auta.




Rozdział 2

Scarlet



Podróż samochodem minęła nam w ciszy. Gdy jakieś pół godziny później dotarliśmy na miejsce, wyjrzałam przez okno i dostrzegłam, że Carter zaparkował przy ulicy o nazwie Via Della Liberta. Znajdowało się na niej wiele butików i stał duży dom towarowy. Jak się chwilę później okazało, to on był celem naszej wycieczki. 

Bez słowa wysiedliśmy z auta, po czym mężczyzna podszedł do mnie i chwycił za rękę. Popatrzyłam zaskoczona na nasze złączone dłonie i próbowałam mu się wyrwać, ale równie dobrze mogłam starać się uwolnić z kajdan. Im bardziej się szarpałam, tym mocniej Carter mnie trzymał. Przewróciłam tylko oczami i posłusznie poszłam razem z nim. 

Zauważyłam, że Carter doskonale wie, gdzie mnie prowadzić. Jak tylko przekroczyliśmy próg sklepu, pracownica otworzyła szeroko oczy i od razu do nas podbiegła, o mały włos nie potykając się na niebotycznie wysokich szpilkach. Nie zapomniała oczywiście wcześniej obciągnąć ciasno opinającej jej ciało bluzki, żeby pokazać jeszcze więcej biustu, jeśli to w ogóle możliwe. Na ten widok tylko prychnęłam.

– Szukamy sukni wieczorowej dla mojej towarzyszki – wyjaśnił Carter, wyraźnie nie zwracając uwagi na biedaczkę, a tym bardziej na jej piersi. 

– Oczywiście – odpowiedziała sprzedawczyni, niezrażona brakiem zainteresowania z jego strony, po czym zwróciła się do mnie: – Proszę pójść do przymierzalni, a ja zaraz pokażę kilka propozycji. 

I tak to się zaczęło. Przez trzy godziny przemierzyliśmy niezliczoną ilość sklepów i w każdym wszystko wyglądało tak samo: ekspedientki skakały wokół nas, ja szłam do przymierzalni, a Carter siadał na sofie przed nią i czekał, aż przymierzę różne suknie i mu się zaprezentuję. 

Oczywiście ja nie miałam nic do gadania. To jemu miała się podobać kreacja, a nie mnie, co było niesamowicie irytujące. Co więcej, nie wchodziliśmy do zwykłych sklepów, skądże znowu. Carter wybierał te najdroższe, do których przeciętny człowiek taki jak ja w życiu nie odważyłby się wejść. Za każdym razem, gdy wkładałam na siebie jakąś kieckę, bałam się, że zaraz coś porwę, zaciągnę lub uszkodzę. 

Kiedy weszliśmy do chyba setnego już sklepu, jedna suknia przykuła moją uwagę. Była długa do ziemi, w kolorze morskiej zieleni. Na pierwszy rzut oka wyglądała jak bluzka połączona z długą spódnicą. Góra była wykonana z koronki i tiulu, z wbudowanym stanikiem, dekoltem w literę V i długimi rękawami z siateczki, na którą miejscami naszyto koronkę. Dół sukienki składał się z marszczonej spódnicy z rozcięciem na lewej nodze sięgającym do połowy uda. 

Spanikowałam, ponieważ nie mogłam sobie poradzić z zamkiem. Przestraszona wychyliłam się zza zasłonki przymierzalni, ale jak na złość nigdzie nie widziałam ekspedientki, która mogłaby mi pomóc. 

– Gotowa? – zapytał Carter, podchodząc bliżej. 

– P-prawie – wyjąkałam. Znajdował się zdecydowanie za blisko mnie jak na mój gust. – Nie mogę poradzić sobie z zamkiem. 

– Odwróć się – rozkazał mi bez zbędnych ceregieli, a ja automatycznie zrobiłam to, czego chciał. 

Wszedł za mną do przebieralni, a atmosfera natychmiast stała się gęstsza. W pomieszczeniu było malutko miejsca, a gdy jeszcze Carter się tu wcisnął, to zaczęłam mieć wrażenie, że zaraz się uduszę. 

Gdy chwycił za suwak i zaczął go zapinać, poczułam na gołej skórze pleców muśnięcie jego palców. Ku mojemu zaskoczeniu zorientowałam się, że jego dłonie są ciepłe i miękkie, zupełne przeciwieństwo tego, czego się spodziewałam. Od samego dotyku dostałam gęsiej skórki i w duchu zaczęłam się modlić, żeby on tego nie zauważył. 

Po jakiejś minucie zaczęłam się niecierpliwić, bo miałam wrażenie, że Carter celowo przedłuża zasuwanie zamka, byle tylko jak najdłużej móc dotykać mojego ciała. 

Kiedy wreszcie zapiął suknię, odetchnęłam z ulgą i chciałam się od niego odsunąć, jednak złapał mnie w talii i przysunął do swojej piersi. Nasze spojrzenia spotkały się w lustrze, ale z jego oczu nie potrafiłam nic wyczytać. 

– Podoba ci się? – spytał cicho. 

Zdziwiona pokiwałam tylko głową. Wcześniej ani razu nie zapytał mnie o moją opinię, tylko sam decydował, że to, co przymierzam, na mnie nie pasuje. 

– W takim razie bierzemy ją – powiedział, puścił mnie nagle i bez słowa wyszedł z przebieralni. Ja jeszcze przez chwilę stałam jak skamieniała, nie do końca rozumiejąc, co właśnie zaszło, po czym przebrałam się we własne ciuchy i przeszłam do sklepu, uważając na suknię. 

Rozejrzałam się wokół, okazało się, że Carter jest już przy kasie. Podeszłam do niego i podałam kreację sprzedawczyni, która zapakowała ją do obszernego kartonu. Po wszystkim pożegnała nas z szerokim uśmiechem na ustach. 

– Musimy jeszcze kupić ci buty – oznajmił mój porywacz, gdy wyszliśmy ze sklepu. – Ale najpierw chodźmy coś zjeść. Na rogu jest przyjemna knajpa, gdzie dają smaczne jedzenie. 

– Dobrze – zgodziłam się, choć wiedziałam, że i tak nie mam nic do gadania. Tak jak poprzednim razem, tak i teraz chwycił moją dłoń w swoją i pociągnął w stronę wyjścia z domu towarowego. 

Chwilę później znaleźliśmy się w lokalu. W środku nie było zbyt wielu osób, więc bez problemu udało nam się zająć stolik. Carter wybrał dla nas miejsce w kącie sali, przez co nie przyciągaliśmy uwagi pozostałych gości. 

Po chwili podszedł do nas kelner, podając nam karty dań, powiedział nam, że wróci za momencik. 

– Na co masz ochotę? – zagadnął Carter, patrząc na mnie znad menu. 

– Nie wiem – przyznałam zgodnie z prawdą. – Wszystko wygląda smakowicie. Sam coś dla mnie wybierz. W końcu świetnie ci to wychodzi. 

Ostatnie zdanie wymruczałam pod nosem, tak żeby nie usłyszał, co mówiłam, chociaż sądząc po wyrazie jego twarzy, nie za bardzo mi się to udało. Na szczęście uratował mnie niczego nieświadomy kelner wracający do naszego stolika, by przyjąć zamówienie. Nie zrozumiałam ani słowa z tego, co powiedział do niego Carter, bo obaj rozmawiali ze sobą po włosku. 

– Dlaczego zabiłeś pana Harrisona? – zapytałam. W normalnych okolicznościach w życiu nie zadałabym mu tego pytania, ale że byliśmy w miejscu publicznym, czułam się bezpieczniej. Przecież nie zastrzeli mnie ani nie uderzy na oczach obcych ludzi. 

Widziałam, że moje pytanie mu się nie spodobało. 

– Nie zaczynaj – powiedział, kontrolując się. – I tak nie zrozumiesz. 

– Wiesz, czego nie rozumiem? – dociekałam lekko podniesionym głosem. – Nie rozumiem, jak mogłeś z zimną krwią zabić nieuzbrojonego, a przede wszystkim niewinnego starszego człowieka. Co on ci takiego zrobił?

– Niewinnego? – prychnął Carter. – Jak widać wcale nie znałaś swojego drogiego pana Harrisona, a ja nie mam zamiaru ci się spowiadać. 

– Prędzej czy później dowiem się prawdy – oznajmiłam, odchylając się na krześle i krzyżując ręce na piersi. 

– Widzę, że ktoś tutaj się robi odważny, szczególnie gdy dookoła jest dużo ludzi – zauważył mężczyzna, patrząc na moją twarz z krzywym uśmieszkiem, po czym nachylił się do mnie nad stołem i dodał: – Ale pamiętaj, że potem znowu zostaniemy sami. Więc na twoim miejscu bym uważał. 

Przełknęłam głośno ślinę, wyczuwając groźbę kryjącą się za jego słowami. Z tego powodu postanowiłam więcej się nie odzywać. 

– Masz jakąś rodzinę? – zapytał mnie znienacka, a ja popatrzyłam na niego zaskoczona. 

– A czemu cię to nagle interesuje? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie. 

– Na Boga, kobieto! – warknął i kilka osób z sąsiednich stolików spojrzało na nas z zaciekawieniem. – Nikt tak jak ty nie potrafi wyprowadzić mnie z równowagi. 

– A dziwisz mi się? – spytałam. – Najpierw mnie uprowadzasz na inny kontynent, a potem rozkazujesz i na każdym kroku zastraszasz. 

– Próbuję być spokojny i kulturalny, ale ty mi tego nie ułatwiasz – powiedział Carter, biorąc głęboki wdech. 

– Może gdybyś panował nad sobą bardziej, to ja też potrafiłabym się zdobyć na odrobinę więcej kultury w stosunku do ciebie. – Wzruszyłam ramionami. 

Taka była prawda. Może gdybyśmy poznali się w innych okolicznościach, to wszystko ułożyłoby się inaczej. 

Carter już szykował jakąś uszczypliwą uwagę, ale w tej samej chwili wrócił kelner z naszymi zamówieniami. Jak się okazało, mój towarzysz zamówił nam risotto, a do picia po szklance świeżo wyciskanego soku pomarańczowego. 

– Jak zjemy, to podejdziemy jeszcze do paru sklepów i wybierzemy buty pasujące do sukni – rzucił w trakcie jedzenia. 

Na samą myśl o kolejnej rundce po butikach robiło mi się słabo, ale postanowiłam nie komentować tego w żaden sposób. Kiwnęłam tylko głową na znak zgody, nie podnosząc wzroku znad talerza. 



***


Do domu dojechaliśmy niecałe dwie godziny później. Na szczęście buty udało nam się kupić o wiele szybciej niż suknię. Wybór padł na kremowe, ośmiocentymetrowe szpilki z platformą z przodu, żeby nogi tak bardzo się nie męczyły. 

Jak tylko przekroczyliśmy próg rezydencji, podszedł do niego jeden z jego ludzi. Miał na sobie garnitur i na oko był w wieku zbliżonym do mojego towarzysza. 

Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, ile Carter ma lat. Nic o nim nie wiedziałam. 

Mężczyzna wyszeptał coś mojemu towarzyszowi na ucho, na co ten zacisnął tylko zęby, po czym powiedział do mnie:

– Wychodzimy o dziewiętnastej, więc do tej pory masz być wyszykowana. W razie czego Clara ci pomoże. 

Odszedł korytarzem razem z obcym, nie czekając na odpowiedź i tyle go widziałam. Prychnęłam tylko i ruszyłam schodami na górę, kierując się do swojej sypialni. 

Na przygotowanie się do wyjścia miałam ponad cztery godziny, dlatego postanowiłam, że najpierw wezmę długą kąpiel. Położyłam pakunki na łóżku, a z ostatniej szuflady komody wyjęłam legginsy i koszulkę z krótkim rękawem. 

Wannę napełniłam gorącą wodą i dodałam do niej sole do kąpieli, a następnie rozebrałam się i zanurzyłam w wodzie po brodę. Przymykając oczy, odetchnęłam zadowolona. 

Po tych kilku godzinach w towarzystwie Cartera miałam go serdecznie dość. Jeszcze ten komentarz, który rzucił, zanim podano nam obiad: „Próbuję być spokojny i kulturalny, ale ty mi tego nie ułatwiasz”. Ja mam inną definicję kultury. Póki co doświadczyłam od niego jedynie zastraszania i gróźb. Poza tym co to niby znaczy, że nic mu nie ułatwiam? Może od razu powinnam dać sobie założyć na szyję obrożę i zacząć chodzić za nim jak posłuszny piesek? Niedoczekanie jego. 

Kiedy po jakimś czasie poczułam, że woda w wannie zaczyna się robić coraz chłodniejsza, umyłam włosy i całe ciało i wyszłam z kąpieli. Wytarłam się do sucha i owinęłam dokładnie ręcznikiem pod pachami, a następnie wróciłam do sypialni. Wiedziałam, że sama nie dam sobie rady z ubraniem się i uczesaniem, dlatego postanowiłam, że zejdę na dół, aby poszukać Clary. 

Szybko wskoczyłam na powrót w dresy i wyszłam z sypialni, bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. 

Na szczęście nie musiałam długo szukać dziewczyny. Kiedy pokonałam schody, zauważyłam ją w salonie wycierającą kurze z półek. 

– Pomogłabyś mi się wyszykować? – zapytałam cicho, stając w progu. 

– Jasne, nie ma problemu – odparła, uśmiechając się lekko na mój widok. Odłożyła szmatę na półkę i ruszyła za mną. Zaprowadziłam ją do mojego pokoju i pokazałam nową sukienkę.

– Jest śliczna – stwierdziła Clara z zachwytem. – A ty będziesz wyglądać w niej jak księżniczka. 

– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się do niej szeroko. 

– A jak było na zakupach z Carterem? – zagadnęła. – Powiem ci, że cię podziwiam. Ja na sam jego widok prawie dostaję zawału. 

– Ten facet to niemożliwy despota – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Sam wybierał mi suknie i nie pytał nawet o moje zdanie. Przez cały ten czas czułam się jak lalka. 

– Czego by o nim nie mówić, gust ma bardzo dobry – stwierdziła Clara, jeszcze raz przyglądając się kreacji. 

– To teraz zapakujmy mnie w tę cudowną suknię i dopracujmy szczegóły – zaśmiałam się. 

– Jasne, nie ma czasu do stracenia. Zaraz wrócę. – Zanim zdążyłam się zorientować, dziewczyny już nie było. Wróciła po chwili, niosąc w rękach krzesło, po czym ustawiła je w łazience przed lustrem i kazała mi usiąść. 


***


Niedługo przed dziewiętnastą byłam gotowym do wyjścia kłębkiem nerwów. 

Ale muszę przyznać, że Clara miała prawdziwy talent. Moje długie, falowane włosy zebrała w luźnego, dobieranego kłosa i poprzetykała go wsuwkami z drobnymi kryształkami. Jeśli chodzi o makijaż, dziewczyna pomalowała moje powieki cieniem w kolorze ciepłego złota i dokleiła mi sztuczne rzęsy, przez co oczy stały się wyraźniejsze; usta pomalowała mi delikatnie różową szminką. 

Kiedy przejrzałam się w lustrze, nie poznałam się. Wyglądałam zupełnie jak nie ja. 

– Dziękuję – szepnęłam, przytulając ją mocno. Widziałam, że zaskoczyłam Clarę, bo przez moment się nie ruszała i dopiero po chwili odwzajemniła uścisk. 

– No coś ty – odparła. – Nie ma za co. Wyglądasz przepięknie.

Uśmiechnęłam się, czując, że robię się czerwona na twarzy i nawet makijaż nie jest w stanie tego zatuszować. 

– A teraz leć na dół, zanim książę zacznie się niecierpliwić – zażartowała, popychając mnie w stronę drzwi. 

– Taa, chyba potwór z najgorszych koszmarów – prychnęłam, po czym wzięłam głęboki wdech i wyszłam z sypialni, kierując się ku schodom. 

Gdy stanęłam u ich szczytu, okazało się, że Carter już na mnie czeka, pogrążony w rozmowie z innym mężczyzną. Musiałam powiedzieć, że na jego widok zaparło mi dech. Mimo że już nie raz widziałam go w garniturze, dzisiaj wyglądał jakoś inaczej. Dam sobie rękę uciąć, że niejeden model pozazdrościłby mu wyglądu. 

Mężczyzna chyba poczuł, że mu się przyglądam, bo nasze spojrzenia się spotkały. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam pokonywać schody, a Carter ani na moment nie spuścił ze mnie wzroku. Patrzył tak, jakby miał ochotę mnie pożreć, jakbym była jakimś smakowitym kąskiem, a mnie z każdym krokiem robiło się coraz goręcej. Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. 

– Wyglądasz ślicznie – powiedział mężczyzna, gdy do niego podeszłam. Następnie chwycił moją dłoń w swoją, ale inaczej niż zwykle, delikatniej, jakby była jakimś skarbem. 

– Dziękuję – odparłam, ponownie się rumieniąc i zerkając na podłogę. 

– Gotowa? – spytał, uśmiechając się lekko. 

– Tak, możemy iść. – Ponownie wzięłam głęboki wdech i popatrzyłam na Cartera, zaskoczona jego zachowaniem. Może ten wieczór nie będzie jednak taki zły?

Przed domem czekała na nas ta sama limuzyna, która odebrała nas z lotniska. Mężczyzna czekający na mnie wraz z Carterem okazał się być naszym kierowcą. 

Kiedy wsiedliśmy do samochodu, mój towarzysz usiadł bardzo blisko mnie, cały czas trzymając mnie za rękę. Nawet gdybym chciała się odsunąć, nie miałam gdzie, bo zajmowałam miejsce przy samych drzwiach. 

– Nie denerwuj się – powiedział w pewnym momencie. – To moi przyjaciele, a nie zgraja dzikusów. 

– Dla ciebie to przyjaciele, dla mnie kompletnie nieznajomi ludzie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Nawet nie wiem, dlaczego uparłeś się, żebym z tobą tam jechała. 

– Bo chciałem tego i koniec – rzucił mężczyzna, wzruszając lewym ramieniem. Zacisnęłam tylko usta, bo wiedziałam, że nic więcej z niego nie wycisnę. 

Jakieś dwadzieścia minut później dojechaliśmy do celu. Kierowca zaparkował przed posiadłością podobną do tej należącej do Cartera, z tym wyjątkiem, że budynek był nieco mniejszy i dwupiętrowy. 

Kiedy tylko Carter wysiadł z limuzyny, obszedł ją i otworzył drzwi przede mną, podając mi ramię. Z wahaniem je przyjęłam, po czym ruszyliśmy razem w stronę otwierającego się wejścia. Stanął w nim mężczyzna po trzydziestce z krótko przystrzyżonymi blond włosami. Był odrobinę niższy od Cartera i delikatniej zbudowany. Prawym ramieniem obejmował niewiele młodszą od siebie brunetkę w czerwonej sukni do ziemi. Oboje uśmiechali się do nas przyjaźnie. 

– Witaj, Carterze – powiedział mężczyzna, podając mu dłoń, a następnie popatrzył na mnie z zaciekawieniem. – A kim jest twoja piękna towarzyszka?

– To jest Scarlet – wyjaśnił mój towarzysz, zerkając na mnie z dziwnym błyskiem w oku. – Moja narzeczona. 

Słucham?!

Na chwilę zapadła cisza. Mężczyzna popatrzył na nas, jakbyśmy byli przybyszami z innej planety. 

– Nie sądziłam, że kiedykolwiek usłyszę z twoich ust to zdanie – zaśmiała się stojąca obok niego kobieta. – Tak w ogóle to mam na imię Jane. 

 Wyciągnęła do mnie dłoń w geście powitania, a ja odwzajemniłam gest, wciąż będąc w szoku.

– Miło mi cię poznać – wydukałam, posyłając jej wymuszony uśmiech. 

– Może zostawimy tych dwóch samych sobie, a my przejdziemy się do bufetu i porozmawiamy? – zaproponowała moja nowa znajoma. 

– Chętnie – odparłam. 

I rzeczywiście tak było. Jane wydawała się być miła, a mnie po rewelacji z przed kilku minut przydało się trochę czasu z dala od Cartera, bo inaczej bym zwariowała. 

Jak tylko ja i Jane weszłyśmy do domu, uderzyło we mnie, ile było w nim przestrzeni. Na lewo od wejścia położona była pokaźnych rozmiarów kuchnia, po której teraz krzątali się ludzie z obsługi. Kobieta poprowadziła mnie prosto, gdzie za kręconymi schodami znajdowały się przeszklone drzwi prowadzące na zewnątrz. To tam odbywała się cała impreza. 

W centrum ogrodu ustawiono duży, biały namiot z bufetem. Na prawo od niego położono parkiet odgrodzony lampkami choinkowymi, gdzie grał zespół i można było zatańczyć.

– Pięknie to wszystko zorganizowaliście – powiedziałam do Jane, rozglądając się wokół.

– Dziękuję – usłyszałam w odpowiedzi. – Starałam się, jak mogłam. Na pomoc Jacksona za bardzo nie miałam co liczyć. On kompletnie się na tym nie zna.

– Jak długo jesteście razem? – spytałam, gdy doszłyśmy do namiotu.

– Poznaliśmy się trzy lata temu, a od półtora roku jesteśmy małżeństwem – wyjaśniła, wzdychając. – Chociaż na początku nie miałam ochoty mieć z tym człowiekiem nic do czynienia. 

– Dlaczego? – zapytałam zaskoczona. Domyślałam się, że niejedna kobieta na tym przyjęciu patrzyła na Jane z zazdrością.

– Nie udawaj, że nie wiesz, czym zajmuje się Carter. – Dziewczyna posłała mi znaczące spojrzenie. Kiedy zobaczyła w moich oczach błysk zrozumienia, dodała: – No właśnie. Nie miałam ochoty mieć nic wspólnego z człowiekiem, który jest członkiem mafii. 

– To jak to się stało, że zostałaś jego żoną? – zapytałam. 

– Zakochałam się w Jacksonie. – Jane wzruszyła ramionami, po czym sięgnęła po dwa kieliszki szampana i podała mi jeden z nich. – Przy mnie on jest zupełnie inny niż dla reszty świata. Traktuje mnie jak centrum swojego wszechświata, najcenniejszy skarb. Tym właśnie mnie zdobył. Nie potrafiłam w nieskończoność udawać, że nic do niego nie czuję, mimo że ta rozsądna część mnie kazała mi uciekać co sił w nogach. A teraz ty opowiedz mi coś o sobie. W końcu jakby nie patrzeć, sama też jesteś narzeczoną mafiosa. 

Uśmiechnęłam się lekko, nie do końca wiedząc, co mam jej powiedzieć. Polubiłam Jane i dobrze się nam rozmawiało, ale szczerze mówiąc, znałam ją niecałą godzinę. Nie mogłam jej powiedzieć prawdy, bo nie wiedziałam, jak by zareagowała. 

– Z Carterem wszystko jest skomplikowane – zaczęłam ostrożnie. – Nie potrafię go zrozumieć. Raz potrafi być miły i czarujący, a za chwilę zmienia się w kogoś przerażającego. Staje się taki zimny i niedostępny, że mam ochotę uciekać co sił w nogach. Jest tak, jakby miał dwie osobowości. I tak samo jak tobie na początku, tak i teraz przeszkadza mi to, czym on się zajmuje. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się pogodzić z życiem, jakie wiedzie. 

– Rozumiem cię. – Dziewczyna popatrzyła na mnie współczująco. – Jak już mówiłam, ja też miałam ochotę brać nogi za pas, byle dalej od Jacksona. Jedyne, co mogę ci poradzić, to to, żebyś była cierpliwa i spróbowała poznać Cartera lepiej. Znam go już trochę i to naprawdę wspaniały facet. Nie wiem, ile ci o sobie powiedział, ale sporo przeszedł w życiu i to też ma ogromny wpływ na to, jaki jest dla innych. Chociaż tobie na pewno uda się do niego dotrzeć, wiem to. W końcu jesteś jego narzeczoną. 

– Pewnie masz rację. – Uśmiechnęłam się lekko, upijając łyk szampana z kieliszka. Byłam ciekawa, czy Jane powiedziałaby mi to samo, gdyby wiedziała, w jakich okolicznościach ja i Carter się poznaliśmy. 

Nagle poczułam, że ktoś obejmuje mnie w talii. Spojrzałam w prawo i okazało się, że to mój fałszywy narzeczony stoi za mną, przyciskając mnie do swojej piersi. Obok Jane pojawił się Jackson i również ją objął, szepcząc coś na ucho. 

– Może zatańczymy? – zapytał Carter z wargami tuż przy moim uchu. Od jego oddechu poczułam, że wszystkie włosy na szyi stają mi dęba, bynajmniej nie ze strachu.

– Dobrze – zdołałam z siebie wydusić. Wiedziałam, że nawet jeśli bym się nie zgodziła, on i tak by mnie nie posłuchał. 

Zaprowadził mnie na sam środek parkietu, po czym objął w talii, a prawą chwycił moją. Gdy wolną dłoń oparłam na jego ramieniu, zaczęliśmy powoli kołysać się w rytm muzyki. 

– Widzę, że dobrze dogadujesz się z Jane – zauważył Carter, patrząc na mnie z góry. Dopiero teraz zorientowałam się, jak blisko siebie jesteśmy. Wystarczyłoby, żebym stanęła na palcach i mogłabym go pocałować.

Skąd mi się wziął taki pomysł?! 

Skarciłam się w myślach. Chyba to całe przyjęcie tak na mnie działało. Przestawałam myśleć trzeźwo i przez to przychodziły mi do głowy głupoty.

– Tak, jest bardzo miła – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. 

Na chwilę zapadła między nami cisza, którą przerwałam, spoglądając Carterowi w oczy i zadając mu pytanie nurtujące mnie od naszego przyjazdu tutaj: 

– Dlaczego przedstawiłeś mnie jako swoją narzeczoną?

– To chyba nie jest odpowiedni moment na taką rozmowę – mruknął mężczyzna, łapiąc mnie mocniej w pasie, jakby bał się, że lada chwila mu się wyrwę i ucieknę gdzie pieprz rośnie. Nawiasem mówiąc, chętnie bym to zrobiła, ale nie za bardzo miałam dokąd. 

– Uważam, że mam prawo wiedzieć – powiedziałam, zaciskając usta i patrząc mu wyzywająco w oczy. Nie obchodziło mnie, że mamy widownię. – Chcę wiedzieć, co ci chodzi po głowie. 

Przez chwilę patrzyliśmy sobie twardo w oczy i już myślałam, że Carter znowu spróbuje zbyć te żądania, albo rzuci tekst z cyklu „uważaj, bo przesadzasz”, ale on o dziwo wypuścił mnie z objęć tylko po to, żeby mocno chwycić mnie za rękę i pociągnąć za sobą, kierując się w zaciemnioną stronę ogrodu. 

Zdziwiona ruszyłam za nim bez słowa protestu. Zauważyłam, że kilka osób nam się przyglądało. Większość z nich to były kobiety, które patrzyły na mnie z jawną niechęcią i zazdrością, na Cartera natomiast jak na ósmy cud świata. 

Nasz spacer nie trwał długo. Mężczyzna poprowadził mnie na skraj ogrodu, między drzewa, gdzie nikt nie mógł nas zauważyć, a tym bardziej podsłuchać. 

Jak tylko zatrzymaliśmy się w miejscu, wyrwałam dłoń z uścisku Cartera i skrzyżowałam ręce na piersi. 

– Możesz mi teraz wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi? – spytałam, patrząc na niego wyczekująco.

– Lepiej zmień ton – ostrzegł, zerkając na mnie ostro. Odruchowo odsunęłam się od niego, nie podobało mi się, jak blisko siebie się znajdowaliśmy. Mężczyzna jednak nic sobie z tego nie robił, bo za każdym razem, gdy ja robiłam krok do tyłu, on wykonywał dwa w moim kierunku. Cały proces trwałby pewnie w nieskończoność, gdybym nie natrafiła plecami na pień drzewa. Carter uśmiechnął się z wyższością, jakbym znalazła się tam, gdzie chciał, po czym oparł prawą dłoń tuż obok mojej głowy i nachylił się w moją stronę tak, że czułam, jak jego oddech owiewa mi twarz. 

– Czego ty ode mnie chcesz? – spytałam cicho, a mój głos był niewiele głośniejszy od szeptu.

– Wszystkiego – mruknął. Jego wzrok skupił się na moich ustach. Uniósł lewą dłoń i kciukiem obrysował kontur moich warg. Poczułam, że po całym ciele przechodzą mi ciarki, a w brzuchu zaczęło mnie dziwnie łaskotać. – Chcę ciebie całej. Jest w tobie coś, co mnie irytuje i intryguje zarazem. I wiem, że ciebie też do mnie ciągnie. Widzę, jaki mam na ciebie wpływ, gdy jestem blisko. Możesz zaprzeczać, ile chcesz, ale to na nic. Bo koniec końców i tak będziesz moja. 

Jego ostatnie słowa sprawiły, że otrzeźwiałam. Odepchnęłam jego dłoń od swojej twarzy i powiedziałam zdecydowanie:

– Nie jestem rzeczą, żeby do kogokolwiek należeć. A nawet jeśli tak miałoby być, to na pewno nie będę należeć do ciebie. Nigdy nie będę twoja. 

Nie czekając na jego reakcję, oderwałam się od pnia i wyminęłam mężczyznę, rzucając się biegiem przed siebie.

– Scarlet, wracaj tutaj natychmiast! – krzyknął Carter. Słyszałam jego kroki za sobą i wiedziałam, że nie mogę teraz się zatrzymać, mimo że bieganie w sukni do ziemi do łatwych nie należało. Miałam wrażenie, że zaraz się wywrócę i wybiję sobie wszystkie zęby, robiąc z siebie niezłe pośmiewisko. 

Na szczęście szybko udało mi się dobiec do miejsca, gdzie odbywało się przyjęcie. Kiedy zobaczyłam ludzi tłoczących się przy bufecie i parkiecie, zwolniłam, bo nie chciałam zbytnio zwracać na siebie uwagi. 

Zerknęłam za siebie, ale nigdzie nie widziałam Cartera. Czyżby tak łatwo się poddał i dał mi święty spokój?

Niewiele myśląc, ruszyłam w stronę domu. Potrzebowałam chwili samotności, żeby zebrać myśli i zastanowić się, co dalej. 

– Przepraszam, gdzie jest łazienka? – zapytałam jednej z kobiet w uniformie obsługi. 

– Musi pani pójść tym korytarzem do końca i ostatnie drzwi po prawej to będzie łazienka – poinformowała mnie, uśmiechając się lekko.

– Dziękuję. – Odwzajemniłam uśmiech, chwyciłam dół sukni w dłonie i ruszyłam we wskazanym kierunku. 

Szybko skorzystałam z toalety, podeszłam do umywalki i przejrzałam się w lustrze. Twarz miałam lekko zaczerwienioną od emocji, a oczy mi błyszczały. Wzięłam kilka głębszych wdechów, żeby uspokoić moje galopujące serce. 

Najpierw Carter i jego przedstawienie mnie jako swojej narzeczonej, a potem jeszcze ta rozmowa w ogrodzie. Za dużo tego wszystkiego. I tak już miałam mętlik w głowie, bo nawet wcześniej nie potrafiłam zrozumieć, co kieruje mężczyzną, a teraz było tylko jeszcze gorzej. 

Wiedziałam, że nie mogę siedzieć w łazience w nieskończoność i w końcu będę musiała ponownie zmierzyć się z Carterem, dlatego umyłam ręce i wyszłam z pomieszczenia. 

Jednak zanim udało mi się zrobić choćby jeden krok, zderzyłam się z kimś w przejściu.

– Proszę, proszę. – Za moimi plecami rozległ się nieznany mi, męski głos. – Kogo my tu mamy?

Uniosłam głowę, żeby zobaczyć, kim jest mężczyzna, i poczułam, że ze strachu ściska mnie w gardle.





Rozdział 3

Scarlet



Stojący przede mną dość wysoki i szczupły mężczyzna był na oko tuż po pięćdziesiątce, miał krótkie, siwe włosy i brodę. Wyglądał jak typowy businessman z Wall Street. 

Nie czułabym narastającej paniki, gdyby nie to, jak na mnie patrzył. Uśmiechał się do mnie krzywo, a w jego zielonych oczach zobaczyłam jakiś rodzaj triumfu i kiełkującego w jego głowie planu. 

– Kim pan jest? – spytałam, opierając się plecami o ścianę, by zachować możliwie jak największy dystans od tego faceta. 

– To teraz nie jest ważne – powiedział, nachylając się nade mną. – Ważne jest to, kim ty jesteś. 

– Nikim – szepnęłam. Najchętniej wtopiłabym się w mur, byleby być dalej od tego mężczyzny. – Musiał mnie pan z kimś pomylić. 

– Oj, nie doceniasz się. – Zaśmiał się, ale w tym śmiechu nie było nic przyjemnego. Wprost przeciwnie, z minuty na minutę bałam się coraz bardziej. – Dla naszego drogiego Cartera na pewno jesteś cenna. Ciekaw jestem, jak daleko byłby w stanie się posunąć, żeby tylko zapewnić ci bezpieczeństwo i zatrzymać przy sobie. 

– Do czego pan zmierza? – zapytałam, marszcząc brwi. Nie byłam głupia, wyczułam zawoalowaną w jego słowach groźbę. 

– Nic ci nie zrobię, spokojnie – zapewnił, odsuwając się kawałek i podnosząc dłonie w geście kapitulacji. – Ale na miejscu Cartera lepiej bym cię pilnował. Nigdy nie wiadomo, co czai się za rogiem. 

Po tych słowach oddalił się korytarzem w stronę ogrodu, a ja osunęłam się i usiadłam na podłodze, chowając twarz w dłoniach. 

– Gdzieś ty była?! – usłyszałam nad sobą wściekły głos Cartera. Popatrzyłam w lewo i zobaczyłam, że mężczyzna zbliża się w moją stronę szybkim krokiem, a ręce ma zaciśnięte w pięści. Jego oczy ciskały gromy. – Chodzę jak głupi i szukam cię po całym domu! 

Chwycił mnie za prawe przedramię, po czym zmusił do wstania. Nie miałam siły się z nim wykłócać, więc tylko popatrzyłam na niego oczami pełnymi łez i dałam się podnieść.

Mężczyzna pomimo ciemności zauważył, w jakim stanie byłam, bo jego rysy złagodniały. Delikatnie chwycił moją twarz w dłonie i otarł łzy lecące mi z oczu. 

– Co się stało? – spytał delikatnym głosem. – Ktoś ci coś zrobił?

– To nic takiego – powiedziałam, wciągając głośno powietrze i próbując uwolnić się z jego uścisku, ale Carter mi na to nie pozwolił. 

– Jak to „nic takiego”? – drążył. – Przecież widzę, w jakim jesteś stanie. Cała się trzęsiesz. 

– Byłam w toalecie, a gdy wychodziłam, zatrzymał mnie pewien mężczyzna – zaczęłam wyjaśniać, unikając jego wzroku.

– Jaki mężczyzna? – Słysząc moje słowa, Carter cały się spiął. – Czego od ciebie chciał?

– Nie wiem, kim on był – kontynuowałam. – Nie przedstawił mi się. Był trochę po pięćdziesiątce, siwy, wysoki i szczupły. 

Carter chyba wiedział, o kim mowa, bo jak tylko opisałam mężczyznę, zacisnął zęby i przybliżył się do mnie. 

– I co dalej? – ponaglił. 

– Powiedział, że na twoim miejscu lepiej by mnie pilnował, bo nigdy nie wiadomo, co czai się za rogiem – dokończyłam, a na samo wspomnienie tych słów poczułam, że przechodzą mnie dreszcze. 

Nie spodziewałam się tego, że Carter przyciągnie mnie do siebie i zamknie w niedźwiedzim uścisku. W pierwszej chwili zamarłam z rękoma spuszczonymi wzdłuż ciała, bo nie wiedziałam, jak zareagować. Jednak zaraz potem objęłam go w pasie i wtuliłam twarz w jego pierś, a on oparł podbródek na czubku mojej głowy, głaszcząc kojąco po plecach. Jakby to w ogóle było możliwe, z oczu pociekło mi jeszcze więcej łez. 

– Ciii… – szepnął Carter. – Nie pozwolę, żeby cokolwiek ci się stało. 

W tym momencie miałam ochotę parsknąć śmiechem. Jakoś nie potrafiłam go sobie wyobrazić w roli mojego obrońcy, bo jak do tej pory to on był źródłem wszystkich moich nerwów i lęków. 

– Możemy pojechać do domu? – zapytałam po chwili, odsuwając się od niego i ocierając łzy z policzków. Musiałam naprawdę ślicznie wyglądać z rozmazaną maskarą pod oczami i zapuchniętą twarzą. 

– Oczywiście – odpowiedział, tym samym mnie zaskakując. Byłam pewna, że zaraz każe mi się ogarnąć i wracać na przyjęcie. Zamiast tego mężczyzna objął mnie w talii i przyciągnął do swojego boku, po czym razem ruszyliśmy w stronę wyjścia. 

– A co z Jane i Jacksonem? – zreflektowałam się, gdy byliśmy już przy drzwiach. – Powinniśmy się z nimi pożegnać, a nie tak znikać bez słowa. 

– Spokojnie, nie obrażą się – zapewnił Carter, uśmiechając się lekko. – I tak mają pełne ręce roboty, więc szybko nie zauważą, że nas nie ma. 

– No dobrze – powiedziałam. – To w takim razie jedźmy. 

   

***


Droga do domu minęła mi błyskawicznie. W limuzynie nie zamieniłam z Carterem ani słowa, bo nawet nie wiedziałam, co miałabym mu powiedzieć. Cała ta sytuacja była moim zdaniem dziwna i powoli zaczynałam się w tym wszystkim gubić. 

Gdy kierowca zaparkował na podjeździe, Cambrini obszedł samochód i otworzył przede mną drzwi, ponownie objął w pasie i poprowadził w stronę domu. Wszystkie światła były pogaszone, bo jakby nie patrzeć, powoli dochodziła pierwsza w nocy.

Mężczyzna otworzył drzwi kluczem, po czym zapalił światło w korytarzu, a ja musiałam kilkukrotnie zamrugać, żeby oczy przyzwyczaiły mi się do jasności. 

Bez słowa wyplątałam się z ramion Cartera i skierowałam do kuchni. Dopiero teraz poczułam całe zmęczenie. Poza tym gardło miałam wysuszone na wiór, więc czym prędzej podeszłam do szafki, wyciągnęłam z niej szklankę i nalałam sobie wody z kranu. 

Odwróciłam się w stronę okna i zauważyłam, że mój towarzysz stoi w drzwiach ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i przygląda mi się w ciszy. 

– Kim był tamten mężczyzna? – zapytałam, opierając się biodrem o blat. 

– Nikim, kim musisz się martwić – odpowiedział Carter, podchodząc do mnie. – Więcej się do ciebie nie zbliży. 

– Mógłbyś choć raz odpowiedzieć na moje pytanie bez owijania w bawełnę? – rzuciłam. Miałam dość tych ciągłych sekretów, niedomówień i niepewności. 

– Ten mężczyzna to Christopher Becker – powiedział, wzdychając głośno, i zrobił kolejny krok w moim kierunku, przez co teraz dzielił nas tylko blat. – Dawno temu on i mój ojciec byli przyjaciółmi i robili razem interesy. Mój ojciec był właścicielem sieci hoteli, którymi teraz kieruję ja. Kiedy wyszło na jaw, że Becker wyprowadza pieniądze i zadaje się z szemranym towarzystwem, mój ojciec go wyrzucił. Od tamtego czasu minęło siedem lat, a Christopher nie potrafi odpuścić i co jakiś czas mi o sobie przypomina, grożąc w ten czy inny sposób, ale jak do tej pory całkiem dobrze sobie z nim radziłem. Widzę, że teraz przyjął inną taktykę. 

Nie wiem, co zdziwiło mnie bardziej: to, że Carter jest właścicielem hoteli, czy to, że opowiedział mi o tym wszystkim. 

– Czyli co teraz? – spytałam, przetrawiając informacje, którymi zostałam przez niego uraczona. – Sądzisz, że grozi mi coś z jego strony?

– Nie wiem – westchnął, przeczesując włosy palcami. W tym momencie wyglądał na zmęczonego, tak samo z resztą jak i ja. – Jak już ci powiedziałem wcześniej, jakiś czas temu Becker zaczął się zadawać z podejrzanymi typami. 

Nie on jedyny. Ktoś tu stoi na czele mafii, z tego, co pamiętam. Nie odważyłam się jednak wypowiedzieć tych słów na głos. 

– Ale nie pozwolę, żeby chociaż włos spadł ci z głowy. – Przez to, że się zamyśliłam, nie zorientowałam się, że Carter znalazł się tuż przy mnie i po raz kolejny tego wieczoru chwycił moją twarz w dłonie. – Nie bój się. 

– Nie tylko on jest powodem mojego strachu – szepnęłam zgodnie z prawdą. Nie ma co owijać w bawełnę. Mimo że dzisiaj wieczorem zobaczyłam inną stronę Cartera, to i tak było za mało, żebym zmieniła o nim zdanie. Może i obiecał, że będzie mnie chronił, ale kto ochroni mnie przed nim?


***


Całą noc nie zmrużyłam oka. Za dużo wrażeń jak na jeden wieczór, a poza tym zachowanie Cartera sprawiało, że miałam mętlik w głowie. 

Wiedząc, że i tak nie zasnę, a na leniuchowanie w łóżku też nie miałam ochoty, wzięłam szybki prysznic, przebrałam się w ciuchy i zeszłam do kuchni na śniadanie. 

Zdziwiłam się, gdy zobaczyłam tam siedzącego przy blacie i rozmawiającego z Agnese Cartera. Kobieta chyba też była zaskoczona jego zachowaniem, bo zerknęła na mnie, kręcąc lekko głową z niedowierzaniem. 

– Dzień dobry – powiedziałam jak gdyby nigdy nic, siadając na stołku obok niego. 

– Dzisiaj pojedziesz ze mną do firmy – oznajmił mężczyzna bez zbędnych ceregieli. 

– Słucham? – Popatrzyłam na niego, unosząc brew. 

– Nie zostaniesz sama w domu – wyjaśnił. – Od dzisiaj nie mam zamiaru spuszczać cię z oczu nawet na minutę. 

– Przecież w domu nigdy nie jestem sama! – odparłam lekko zirytowana. – Jest Agnese, Clara, Stefano i Bóg jeden raczy wiedzieć, ilu jeszcze innych ludzi. 

– Powiedziałem, co miałem do powiedzenia, i zdania nie zmienię. – Carter spojrzał na mnie ostro, nie zostawiając miejsca na kłótnie. – Za pół godziny czekam na ciebie przy samochodzie. 

Po tych słowach wstał i wyszedł z kuchni, a ja powiodłam za nim wzrokiem z niedowierzaniem. 

– Możesz mi wyjaśnić, co tutaj właśnie zaszło? – poprosiłam, patrząc na kucharkę, która uśmiechała się delikatnie. 

– Nie wiem – stwierdziła kobieta. – Sama byłam zaskoczona, kiedy przyszedł do kuchni i zaczął ze mną rozmawiać. Od bardzo dawna tego nie robił. Ale jednego jestem pewna: Carter troszczy się o ciebie. 

– Taaa, ma dziwne metody okazywania tego – mruknęłam. 

– Daj mu szansę – poprosiła mnie Agnese. – Widzę, że zaczyna się starać. Dla wszystkich jest zimny i oschły, ale przy tobie jest inny. Okazuje jakieś uczucia. 

– Może masz rację – westchnęłam, kiedy kobieta postawiła przede mną talerz z naleśnikami i kubek z kawą. – Mam tylko nadzieję, że nie pozabijamy się dzisiaj w jego firmie. 

– Będę trzymała za was kciuki – zaśmiała się, po czym wróciła do pracy, a ja spokojnie zjadłam śniadanie. 

Pół godziny później, tak jak umówiłam się z Carterem, wyszłam przed dom. Mężczyzna czekał na mnie, opierając się o maskę białego range rovera. Na mój widok bez słowa otworzył drzwi pasażera. 

– Naprawdę nie wiem, po co mam jechać z tobą – powiedziałam, gdy już wyjeżdżaliśmy spod domu. – Nie jestem dzieckiem. 

– To akurat wiem – stwierdził, taksując mnie wzrokiem z góry na dół, a ja poczułam, że się rumienię. – Po prostu chcę, żebyś ze mną pojechała, i tyle. 

Nagle Carter chwycił moją lewą dłoń i położył ją na swoim udzie. Zdziwiona próbowałam wyrwać mu rękę, ale on tylko wzmocnił uścisk, tak jak zawsze zresztą, i kontynuował jazdę. 

Do firmy dojechaliśmy niecałe czterdzieści minut później. Tak jak przed domem, tak i teraz mężczyzna obszedł samochód, po czym otworzył przede mną drzwi. Gdy ruszyliśmy do firmy, objął mnie w pasie i pociągnął ze sobą. 

Budynek był ogromny, cały wykonany ze szkła i miał przynajmniej ze trzydzieści pięter. Jak tylko przekroczyliśmy szklane drzwi, ludzie znajdujący się w holu zamarli. I to dosłownie. Wgapiali się w nas bez zażenowania, przeskakując wzorkiem pomiędzy mną, Carterem, a jego ręką obejmującą moją talię. Mężczyźni przyglądali się nam przeważnie z zaciekawieniem, natomiast większość kobiet wyglądała tak, jakby w głowie obmyślała tysiąc sposobów na zamordowanie mnie. 

Będąc w centrum zainteresowania, czułam się co najmniej nieswojo, a Carter chyba to wyczuł, bo gdy zbliżaliśmy się do wind, odwrócił się w stronę naszej publiczności i zapytał:

– Nie macie nic do roboty?! Nie płacę wam za gapienie się!

Kiedy tylko to powiedział, wszyscy jakby otrząsnęli się z transu i wrócili do swoich poprzednich zajęć. 

Carter poprowadził mnie do windy na końcu korytarza. Gdy tylko drzwi się rozsunęły, weszliśmy do środka i wcisnął przycisk z numerem najwyższego piętra.

– Możesz mnie wreszcie puścić? – poprosiłam, próbując stworzyć między nami jakiś dystans, ale moje wysiłki szły na marne. 

– Nie – odpowiedział z cwaniackim uśmiechem na ustach, przyciągając mnie do siebie jeszcze bliżej. Wprost zgniatał mnie przy swojej piersi, a ja poczułam, że moje serce zrywa się do galopu. Podniósł prawą dłoń i dotknął nią delikatnie mojego podbródka, unosząc moją twarz w swoją stronę. Zamarłam, bo nie wiedziałam, co chodziło mu po głowie. Ten facet wywoływał we mnie sprzeczne uczucia, a ja w nich wszystkich już się gubiłam. Carter uśmiechnął się krzywo, patrząc w moim kierunku z jakimś dziwnym błyskiem w oku.

Każda komórka w moim ciele krzyczała, żebym się od niego odsunęła, ale nie potrafiłam skłonić nóg do posłuszeństwa. Czułam się jak zahipnotyzowana. Mężczyzna wykorzystał to bez chwili wahania, bo nachylił się nade mną jeszcze bardziej. W tym momencie spanikowałam i poczułam, że wreszcie odzyskuję zdrowy rozsądek. Oparłam dłonie na jego piersi i odepchnęłam go od siebie z całych sił. Brunet popatrzył na mnie zaskoczony, ale zaraz potem wyraz zdumienia zastąpił gniew. Zacisnął szczęki i już miał coś powiedzieć, ale weszłam mu w słowo:

– Nie podchodź bliżej. Nie wiem, w co grasz, ale przestań. 

– A ty wbij sobie coś do głowy – warknął, ponownie się zbliżając, jednak na szczęście tym razem nie próbował mnie dotknąć. – Odkąd zabrałem cię z domu Harrisona, należysz do mnie. Mieszkasz w moim domu, a co ważniejsze, wciąż oddychasz dzięki mnie. Więc mam prawo robić z tobą, co mi się żywnie podoba. 

Moje serce zamarło na moment. Wiedziałam, co usiłuje mi dać do zrozumienia: albo będę mu posłuszna, albo szybko pożegnam się z tym światem. 

Kłótnię, jeśli można to tak nazwać, przerwał dzwonek sygnalizujący, że dotarliśmy na nasze piętro. Wysiedliśmy z windy i gdy kątem oka zerknęłam na Cartera, zobaczyłam, że wciąż ma minę, jakby chciał kogoś zamordować. Poczułam ciarki na plecach, bo wiedziałam, że przez najbliższych kilka godzin będę skazana na przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu. Bóg jeden raczy wiedzieć, co wymyśli. 

Rozejrzałam się wokół i zauważyłam, że na piętrze znajduje się tylko jedno biurko, a kawałek dalej podwójne drzwi, prowadzące, jak podejrzewałam, do gabinetu Cartera. 

Za biurkiem w holu siedziała młoda blondynka w okularach z czarnymi oprawkami i czerwonej sukience z krótkim rękawem, sięgającej jej nad kolano. Na nasz widok uśmiechnęła się lekko. Zauważyłam, że spojrzała na mnie zaciekawiona, ale nie przyglądała się mi tak natarczywie, jak ludzie na parterze. 

– Dzień dobry, panie Cambrini – powiedziała. 

– Dzień dobry, Emily – odpowiedział mężczyzna, ledwie na nią zerkając. – To jest moja narzeczona, Scarlet. Oczekuję, że będziesz do jej dyspozycji w razie potrzeby. 

A ten znowu swoje. Mimo że po naszej rozmowie w windzie odwaga trochę mnie opuściła, to w duchu obiecałam sobie, że jeszcze mu powiem, co myślę o tym całym nazywaniu mnie swoją narzeczoną. 

– Oczywiście – obiecała Emily, po czym zwróciła się do mnie: – Miło mi panią poznać. 

– Proszę, mów mi po imieniu – poprosiłam, przystając i wyciągając do niej dłoń w geście powitania. To na pewno dziwnie wyglądało, bo Carter oczywiście musiał obejmować mnie ramieniem w pasie i za nic w świecie nie chciał puścić. 

– Dobrze – odpowiedziała dziewczyna, uśmiechając się do mnie jeszcze szerzej, po czym uścisnęła moją dłoń. 

Czułam, że ja i Emily się dogadamy. Dziewczyna wydawała się być normalna, nie taka jak te wszystkie lalunie, patrzące na Cartera jak na coś do schrupania. 

Kiedy już się poznałyśmy, mój towarzysz bez zbędnych ceregieli pociągnął mnie do swojego gabinetu i zamknął za nami drzwi. 

– Możesz mi powiedzieć, co to było? – spytałam, krzyżując ręce na piersi. 

Wreszcie mnie puścił, a ja skrzętnie to wykorzystałam, odsuwając się od niego na bezpieczny dystans. 

– Co takiego? – spytał, obchodząc biurko i siadając na krześle. 

– Dobrze wiesz, o co mi chodzi – powiedziałam, podchodząc bliżej. – Znowu wyjechałeś z tym tekstem, że jestem twoją narzeczoną. Masz jakieś urojenia czy co?

Ku mojemu zdziwieniu Carter odchylił się na oparcie i popatrzył na mnie z uśmiechem na ustach, jakby mój napad gniewu bardzo go bawił. 

– To ty masz urojenia, jeśli myślisz, że nią nie jesteś – wyjaśnił. – Powiedziałem ci wczoraj, że chcę ciebie. I będziesz moja albo po dobroci, albo siłą. Tak czy siak, już nigdy się ode mnie nie uwolnisz. 


***


Od prawie trzech godzin nie ruszałam się z sofy w gabinecie Cartera i umierałam z nudów. 

– Naprawdę nie rozumiem, dlaczego mam tutaj tkwić – powiedziałam po raz setny, zerkając na mężczyznę, który cały czas siedział z nosem w komputerze i jedyne, co otrzymywałam od niego w odpowiedzi, to pomruki. 

W końcu nie wytrzymałam i wstałam, by zacząć chodzić po jego gabinecie, rozglądając się po półkach. Były pełne segregatorów podpisanych w sposób, którego za żadne skarby świata nie byłam w stanie zrozumieć. 

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, a po chwili w wejściu stanęła Emily. 

– Panie Cambrini, wychodzę na lunch – powiedziała. – Będę z powrotem za niecałą godzinę. 

– Dobrze – odparł Carter, ledwie na nią zerkając. 

– Emily, poczekaj! – zawołałam za nią, gdy wpadł mi do głowy pewien pomysł. – Mogę pójść z tobą?

– Nie, nie możesz. – Zanim dziewczyna zdążyła się odezwać, głos zabrał mój „narzeczony”. Obróciłam się na pięcie i oparłam ręce na biodrach, patrząc na niego z uniesioną brwią. 

– Niby dlaczego nie? – spytałam. 

– Po prostu nie. – Carter wzruszył ramionami, teraz przyglądając mi się znad komputera. – Powiedziałem ci, że nie spuszczę cię z oka ani na chwilę i nie ma od tego żadnych odstępstw.

– A ja zaraz tutaj zanudzę się na śmierć i zwariuję – odpowiedziałam. – Tak, jak powiedziała Emily, będziemy za niecałą godzinę. Nie tęsknij za mną za bardzo. 

Nie czekając na jego reakcję, wyszłam z gabinetu, ciągnąc za sobą oniemiałą sekretarkę. 

– Pierwszy raz widzę, żeby ktoś się postawił panu Carterowi i zaraz potem nie uciekał z kraju – powiedziała Emily, patrząc na mnie z podziwem, gdy zjeżdżałyśmy windą na dół. 

– Lepiej się przyzwyczajaj – zaśmiałam się. – Carter działa mi na nerwy jak nikt inny. I vice versa. 

– Coraz bardziej cię lubię – stwierdziła dziewczyna, gdy wysiadłyśmy na parterze i przeszłyśmy przez hol. Zauważyłam, że niektórzy ludzie tak jak poprzednio, tak i teraz przyglądają mi się, jakby próbowali dowiedzieć się, kim jestem. 

Dziesięć minut później doszłyśmy do pobliskiej knajpki, gdzie podobno serwowali wspaniałe jedzenie. Usiadłyśmy przy stoliku, a chwilę potem przyszedł do nas kelner, przyjmując nasze zamówienia. Zdecydowałam się na to samo, co dziewczyna, czyli na ravioli.

– Długo pracujesz dla Cartera? – zapytałam, gdy jadłyśmy. 

– Od roku. Moja koleżanka też pracowała w tej firmie i powiedziała mi, że prezes szuka sekretarki. Z początku miałam obawy, bo słyszałam o nim różne rzeczy, ale koniec końców zaryzykowałam i, jak widać, na dobre mi to wyszło. A wy długo się znacie?

I w jaki sposób ja mam odpowiedzieć na to pytanie? 

Nie znosiłam takich sytuacji. Nie byłam dobra w kłamaniu, poza tym z Carterem nie ustaliliśmy, jak wytłumaczymy ludziom moją obecność u jego boku. A nie, przepraszam, on znalazł genialne rozwiązanie: przedstawia mnie wszystkim jako swoją narzeczoną. 

– Kilka miesięcy – rzuciłam wymijająco. Miałam nadzieję, że Emily nie wyczuje kłamstwa, jeśli nie będę za bardzo zagłębiała się w szczegóły. 

– Wybacz mi, to co powiem, ale nigdy w życiu bym nie pomyślała, że zobaczę Cartera z narzeczoną – oznajmiła dziewczyna, patrząc na mnie skruszona. – I to jeszcze taką narzeczoną. 

– Dlaczego nie? – zapytałam, marszcząc brwi. Czy ona chce mnie obrazić?

– Nie miałam nic złego na myśli, naprawdę – zaczęła się tłumaczyć, widząc, że jej stwierdzenie mnie zabolało. – Chodzi mi o to, że odkąd pracuję w firmie, średnio raz w tygodniu widywałam Cartera z inną kobietą uwieszoną na jego ramieniu. Każda z nich to zadzierająca nosa lalunia, uważająca, że może rozstawiać wszystkich po kątach. A tu nagle pojawia się z tobą i jeszcze oświadcza, że jesteś jego narzeczoną. Po prostu chcę powiedzieć, że jesteś inna: miła, normalna i nie boisz się postawić Carterowi. Mimo że nie znamy się nawet jeden dzień, to już bardzo cię lubię, Scarlet. I coś czuję, że jeszcze dasz mojemu szefowi do wiwatu. Tylko błagam cię, nie mów mu tego, bo mnie zwolni, ale przyda mu się ktoś taki jak ty. Wszyscy tańczą tak, jak im zagra, i boją się chociażby krzywo na niego spojrzeć, a ty jesteś inna. Tobie sprawia przyjemność doprowadzanie go do białej gorączki i nie przejmujesz się konsekwencjami.

– To akurat prawda. – Zaśmiałam się, odczuwając ulgę. Już myślałam, że pożałuję wyjścia na lunch z Emily, ale prawda okazała się zupełnie inna. – A co do tego, co mówiłaś wcześniej, to możesz być spokojna. Też cię bardzo lubię i czuję, że zostaniemy przyjaciółkami, więc nie doniosę na ciebie Carterowi. 

– Uff, kamień z serca – westchnęła, uśmiechając się do mnie szeroko. 

Dokończyłyśmy obiad, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Dowiedziałam się, że Emily ma dwadzieścia pięć lat, czyli jest rok młodsza ode mnie, jej rodzice mieszkają w Rzymie i ma starszego o cztery lata brata, który jest żołnierzem. 

Ja opowiedziałam Emily trochę o moim życiu w Phoenix, o Melanie, o ojcu i rodzinach zastępczych. To ostatnie nie było moim ulubionym tematem, a dziewczyna chyba to wyczuła, bo nie ciągnęła mnie za język. 

Gdy przerwa na lunch się skończyła, razem wróciłyśmy do firmy, wciąż się śmiejąc. Niektórzy ludzie przyglądali się nam zaciekawieni, inni zirytowani, jakby to, że miałyśmy dobre humory, było czymś złym. 

Zauważyłam, że dziewczyna przy recepcji patrzy tak, jakby chciała mnie zabić. Miała na sobie czarną, obcisłą sukienkę bez rękawów, opinającą jej biust i wąską talię. Jej mocny makijaż rzucał się w oczy, a zapach perfum, których użyła rozprzestrzeniał się na przynajmniej pięćdziesiąt metrów. 

– Kim jest ta dziewczyna przy recepcji? – zapytałam moją koleżankę. 

– To Violet, nie przejmuj się nią – odparła Emily, uśmiechając się lekko. – Dużo warczy, ale mało gryzie. Pracuje tutaj trochę dłużej niż ja i odkąd pamiętam, usiłuje wskoczyć szefowi do łóżka. Jednak on traktuje ją jak powietrze, więc nie masz się czym martwić. 

Pokiwałam tylko głową, czując się jakoś dziwnie, gdy usłyszałam, co powiedziała mi Emily o tej całej Violet. Przecież to niemożliwe, żebym była zazdrosna o Cartera! Litości, zamordował na moich oczach człowieka, uprowadził mnie, zastraszył, a teraz na dodatek rozgłasza wokół, że jestem jego narzeczoną! Nie, z całą pewnością nie jestem zazdrosna o kogoś takiego jak Carter Cambrini!

Kiedy już wszystko sobie wytłumaczyłam, od razu poczułam się lepiej. Chwilę potem dojechałyśmy na nasze piętro. 

– To na razie! – zawołała za mną dziewczyna, zajmując miejsce za swoim biurkiem. 

– Do zobaczenia potem! – Pomachałam jej, idąc w stronę gabinetu Cartera. 

Jak tylko weszłam do środka i odwróciłam się, żeby zamknąć za sobą drzwi, poczułam, że czyjeś ramiona oplatają moją talię. 

Przestraszona podskoczyłam lekko i zobaczyłam przed sobą Cartera, który obrócił mnie tak, że stykaliśmy się praktycznie każdą częścią ciała. Czułam bijące od niego ciepło. 

– C–co ty robisz? – zapytałam, jąkając się przy tym lekko. 

– A jak myślisz? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Jednocześnie spojrzał na mnie z uniesioną brwią, a następnie nachylił się do mojego ucha i wyszeptał: – Muszę cię ukarać, za to, co zrobiłaś wcześniej. 

– A co niby takiego zrobiłam? – Odchyliłam się lekko do tyłu, próbując zachować większy dystans między nami, bo jego bliskość zdecydowanie mi nie odpowiadała. 

– Odpyskowałaś mi – wymruczał, łapiąc mnie mocniej w talii. – I to jeszcze przy mojej pracownicy. 

Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, Carter wziął mnie na ręce i ruszył w stronę stojącej przy oknie sofy. Próbowałam mu się wyrwać, wierzgając nogami, ale wszystkie moje próby spełzły na niczym. Bezceremonialnie położył mnie na kanapie, a następnie zawisł nade mną, wspierając się na oparciu mebla. Przez chwilę przyglądał mi się spod przymrużonych powiek, jakby czegoś szukał, a ja opracowywałam w głowie plan, w jaki sposób najskuteczniej się od niego uwolnić. 

– Sprawiasz mi tyle problemów – westchnął, jakby zwracał się do nastolatki w okresie buntu, a nie kobiety, którą porwał i wywiózł na inny kontynent. Dotknął palcem mojego policzka i przejechał nim aż do szyi, na co odwróciłam głowę, nie chcąc na niego patrzeć. Czułam się jak łania złapana we wnyki. – Dlaczego nie możesz po prostu zaakceptować tego wszystkiego, co?

– Zaakceptować tego wszystkiego? – Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. – Nie, nie mogę. Bo nic z tego nie rozumiem. Uprowadzasz mnie, zastraszasz, a potem przedstawiasz jako swoją narzeczoną. Nie wiem, skąd wziął ci się taki pomysł, i z tego, co widzę, nie masz zamiaru mi niczego wytłumaczyć. 

– Wkrótce się wszystkiego dowiesz – powiedział. – Ale jeszcze nie teraz. Jednak jednego możesz być pewna: jesteś moją narzeczoną, a niedługo zostaniesz moją żoną. Więc się nie zapominaj. Twoje groźby i protesty nie robią na mnie najmniejszego wrażenia, co najwyżej są tylko irytujące. Na twoim miejscu bym uważał. Nie chcesz zobaczyć najgorzej wersji mnie. 

– Nigdy za ciebie nie wyjdę – warknęłam. Wiedziałam, że to pewnie było głupie z mojej strony, bo już był rozjuszony, ale nie miałam zamiaru siedzieć z pochyloną głową i cierpliwie przyjmować jego rozkazów. Niewiele myśląc, zgięłam nogę w kolanie i kopnęłam go w brzuch, uwalniając się z jego uścisku. Zerwałam się z kanapy, dysząc ciężko i stanęłam tuż przy drzwiach. – Możesz rozpowiadać wokół, że jesteśmy zaręczeni, droga wolna. Ale w życiu za ciebie nie wyjdę!

Widziałam, że przekroczyłam granicę, ale było już za późno. Carter zacisnął dłonie w pięści, a jego oczy miotały błyskawice. Podniósł się z sofy i doskoczył do mnie w dwóch krokach, łapiąc mocno za nadgarstek, aż syknęłam z bólu. Byłam więcej niż pewna, że do jutra będę miała na ręce pięknego siniaka. 

– Nie zapominaj się – wysyczał przez zaciśnięte zęby. W tej chwili naprawdę się go bałam, nie wiedziałam, jak daleko się posunie. – Pamiętaj, że nie przyjechałaś tutaj na wakacje. Odkąd tylko zobaczyłaś mnie w domu Harrisona, przypieczętowałaś swój los. I pamiętaj, co powiedziałem ci wcześniej – jesteś moja, zrobię z tobą to, co chcę. Więc gdy mówię, że zostaniesz moją żoną, to nią zostaniesz i nie usłyszę od ciebie ani słowa protestu w tej kwestii, zrozumiano?

Niezdolna wydusić z siebie ani słowa, pokiwałam tylko głową, patrząc na niego oczami wielkimi ze strachu. 

– No, cieszę się, że sobie to wyjaśniliśmy – dodał, puszczając mnie tak gwałtownie, że aż zatoczyłam się do tyłu. Wyprostował się, a następnie bez słowa usiadł za biurkiem i wrócił do pracy jak gdyby nigdy nic, a ja jeszcze przez dłuższą chwilę nie mogłam dojść do siebie. 



***


– Pozwól mi skontaktować się z Melanie – poprosiłam, gdy popołudniu wracaliśmy do domu. Od naszej kłótni nie odezwaliśmy się do siebie ani słowem aż do teraz. 

– Kim jest Melanie? – zapytał Carter, nie odrywając wzroku od drogi.

– To moja przyjaciółka – wyjaśniłam, zerkając na niego. – Na pewno umiera z niepokoju o mnie. Pozwól mi chociaż dać jej znać, że żyję. 

– Nie ma mowy – odparł mężczyzna, wciąż nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. 

– Dlaczego nie? – Nie ustępowałam. 

– Bo znam cię na tyle, żeby wiedzieć, że coś kombinujesz – Wreszcie spojrzał mi w oczy. Okazało się, że dojechaliśmy już do domu i stoimy na podjeździe. 

– I tak nie mam możliwości stąd uciec – wykłócałam się dalej, wyrzucając ręce do góry w geście bezsilności. – Nie mam ani pieniędzy, ani dokumentów. Niby co miałabym wykombinować?

– Powiedziałem nie i zdania nie zmienię – oznajmił, nie zostawiając miejsca na argumenty. 

Warknęłam tylko w odpowiedzi, po czym wysiadłam z samochodu i trzasnęłam drzwiami, ruszając w stronę domu. Słyszałam, że Carter idzie za mną, ale postanowiłam, że będę go ignorować. 

Weszłam do kuchni i przywitałam się z Agnese, która była właśnie w trakcie gotowania obiadu. Mężczyzna na szczęście za mną nie przyszedł, więc poszedł albo do gabinetu, albo do swojej sypialni. 

– Co ty taka nie w sosie? – zapytała mnie kucharka, widząc wyraz mojej twarzy. 

– Tak się kończy spędzanie całego dnia z Carterem Cambrinim – wymówiłam jego nazwisko jak przekleństwo. 

Ku mojemu zdumieniu Agnese zaśmiała się tylko lekko, kręcąc głową i wracając do gotowania. 

– Co cię tak śmieszy? – zaciekawiłam się lekko urażona. Myślałam, że kobieta weźmie moją stronę, a tymczasem miała ze mnie ubaw. 

– Ty – wyjaśniła kucharka, irytując mnie jeszcze bardziej. – I Carter. Momentami oboje zachowujecie się jak dzieci.

Ciekawe, czy dalej uważałaby, że zachowujemy się jak dzieci, gdyby usłyszała naszą wymianę zdań w windzie, a potem w gabinecie Cartera. 

– Agnese, on nie dalej jak kilka godzin temu oznajmił mi, że zostanę jego żoną! Jedyne, co Carter robi cały czas, to albo na mnie warczy, albo rozstawia po kątach! Nie wspominając już o tym, że nie chce mi niczego wytłumaczyć, a mnie to coraz bardziej frustruje!

– Naprawdę bierzecie ślub? – zapytała dziwnie uradowana.

– Czy ty słyszałaś cokolwiek z tego, co powiedziałam?! – Byłam coraz bardziej rozdrażniona. – On mnie zmusza, żebym za niego wyszła!

– To chyba jeszcze nie koniec świata, prawda? 

Popatrzyłam na Agnese, jakby była zupełnie obcą kobietą, i stwierdziłam, że nic tu po mnie. Prychnęłam i wyszłam wściekła z kuchni, kierując się w stronę swojej sypialni. 

Jakbym nie była wystarczająco rozsierdzona, to gdy przekroczyłam próg pokoju, poczułam, że zaraz coś rozwalę. 

Dlaczego? Bo mój pokój był pusty. Zajrzałam do szuflad komody i okazało się, że nie ma w nich ani jednego mojego ubrania. Przeszłam do łazienki i tam również półki były puste. 

Wiedziałam, kto jest za to odpowiedzialny. 




Komentarze

Popularne posty